sobota, 29 października 2011

Marta Magaczewska "Bahama Yellow"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Janka.


"Tragikomiczna farsa o człowieku". Tak pisze o swojej książce Marta Magaczewska. "Bahama Yellow" to miejscami dziwna, utopijna, absurdalna opowieść o ludziach żyjących pod jednym dachem. Zakład DOPC, w którym mieszkają bohaterowie to surrealistyczne miejsce, zawiadywane przez Tabiołkę. Kobietę, która obsesyjnie chce zajść w ciążę. Mieszkają tam także Lelech, Skomroch, Lala, Zajc, Koffel i Kauk. Postaci te są pełne sprzeczności, wad, lęków, demonów. W niektórych tkwi pierwiastek dobra, inne są do cna złe i zepsute. Świat, w którym istnieją, jest nieprzyjazny, odpychający i przytłaczający. Gdy dochodzi do morderstwa na terenie zakładu, mieszkańcy widzą winnego w każdym i nikt nikomu nie ufa. Lecz wiedzą, że muszą jak najszybciej wskazać mordercę, bo inaczej Zakład zostanie zamknięty, a oni sami przewiezieni w inne miejsca. Nie mogą do tego dopuścić. Czy wystarczy wylosować? Wskazać przypadkową ofiarę, której przypiszą rolę kata? A może decyzja ta będzie spowodowana najniższymi instynktami i zranioną dumą odrzuconej kobiety?


Książka Marty Magaczewskiej pokazuje jak nisko może upaść człowiek, jak płaskie czasami są jego myśli, jak małymi wartościami się kieruje. A jednocześnie, jak bardzo zagubiony potrafi być, jak mocno potrzebuje obecności drugiego człowieka, jak wiele by poświęcił, aby poczuć odrobinę ciepła drugiej osoby.


Właściwie ciężko powiedzieć o czym właściwie traktuje "Bahama Yellow". Psychologiczne studium człowieczeństwa? Farsa połączona z wątkiem kryminalnym? Tragiczna opowieść o zagubieniu i pragnieniu szczęścia? Nie potrafię wybrać właściwej odpowiedzi. Wiem jednak, że jest napisana bardzo dojrzałym, pełnym metafor, odniesień, porównań językiem. Zastanawia, pobudza do refleksji, zmusza do uważnej lektury. Nie jest to łatwa pozycja, którą można przeczytać bez zbytniego skupienia. Ale czasami warto sięgnąć po coś innego, innowacyjnego, odbiegającego od trendów i książka pani Marty właśnie taką jest. Dziwne miasto, pogrążone w smogu, upale, lepiące się, brudne, kloaczne. Ciemne obrazy, niepokojące dźwięki, pokraczni ludzie. Wszystko to może wpływać depresyjnie, ale tak nie jest. Postaci są zarysowane bardzo mocną kreską i pomimo swej groteskowej niekiedy obskurności, wzbudzają jednak wielość wrażeń u czytelnika, nie tylko tych negatywnych. Dzieje się tak dzięki umiejętnej konstrukcji i językowi, zastosowanych przez autorkę. A do czego to wszystko prowadzi? Do jakiego zakończenia i jakich wniosków? Na pewno nie znajdziecie tutaj odpowiedzi. I nie wiem, czy znajdziecie odpowiedź po przeczytaniu tej książki. Najlepiej sprawdźcie to sami, nie jestem skłonna niczego wam ułatwiać.



"- Jak to jest:zabić? - zapytał nagle Skomroch, czując, że uspokaja się, a język na powrót zaczyna drętwieć.

Zajc zamyślił się.
- To takie uczucie... jakby, wiesz... jakbyś był zupełnie sam na świecie, wokół ciebie była pustka, w tej pustce były straszne dźwięki i potwory, które przerażają nie tylko dlatego, że są krwiożercze, ale dlatego, że są ci zupełnie obce. Bo nie mają w sobie nic z grozy, jaką już znasz.
Skomroch pokiwał głową. Potem, czując, że język, nienapędzany adrenaliną, stopniowo wiotczeje, powiedział:
- Tak mi ciebie szkoda.
I zamilkł na dobre."

3 komentarze:

  1. dodaję na swoją listę do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie jestem po lekturze tej książki i muszę przyznać, że mi się podobała. :) Choć przyznaję, że nie jest łatwa w odbiorze.

    OdpowiedzUsuń