piątek, 29 listopada 2013

Daniel Silva "Upadły anioł"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Muza.


Nie od wczoraj wiadomo, że Gabriel Allon należy do czołówki moich ulubionych bohaterów literackich. A właściwie, w tej chwili, znajduje się na samym podium. Zielonooki konserwator sztuki, a jednocześnie bezwzględny zabójca i szpieg Mosadu, błyskawiczny i skuteczny, niezawodny i zawsze wierny ideałom Biura. A także honorowy człowiek i kochający mężczyzna. Czy jest możliwe, aby jedna osoba łączyła w sobie tak wiele sprzecznych cech? Allon właśnie taki jest. Nieprzerysowany w żadną stronę, prawdziwy i realny, groźny, a jednocześnie czasami rozczulający. To on jest osią łączącą wszystkie powieści autorstwa Daniela Silvy, a także bohaterem, który wzbudza wiele różnorakich odczuć.

W tej chwili na mojej półce spoczywa przeczytany już „Upadły anioł”, ostatnia z wydanych w Polsce powieści z serii o Gabrielu Allonie. Tak samo porywająca jak poprzednie, wzruszająca i trzymająca w napięciu. Tym razem izraelski agent zostaje postawiony przed nader trudnym zadaniem. W kaplicy sykstyńskiej zostają znalezione zwłoki kobiety i wiadomo, że nie jest to samobójstwo. Luigi Donati, sekretarz Papieża prosi swojego dawnego przyjaciela, którego twarz niektórzy woleliby zapomnieć, o pomoc. Gabriel zostawia niedokończoną renowację arcydzieła Caravaggia „Złożenie do grobu” i podejmuje się wyjaśnienia sprawy morderstwa kobiety, która tuż przed śmiercią odkryła duże braki w zbiorach zabytków watykańskiego muzeum. Trop prowadzi do pewnego milionera, blisko powiązanego ze stolicą apostolską. Ale to dopiero czubek góry lodowej. Gabriel miał już nie brać udziału w żadnych ryzykownych operacjach, obiecał to swojej ukochanie Chiarze. Lecz trop prowadzi do frakcji szyickich, Hezbollachu i islamskich ekstremistów. Celem staje się Jerozolima, a raczej jej podziemia kryjące ruiny Pierwszej Świątyni Jerozolimskiej, której istnienie ciągle podważają Palestyńczycy. Allon trafia oczywiście w sam środek mrożących krew w żyłach wydarzeń i wielokrotnie cudem tylko uchodzi z życiem. Wiele ryzykuje, ale  nawet przez chwilę nie zastanawia się nad konsekwencjami, jego cel jest jasny i prosty: uratować ludzi i miasto, a także dziedzictwo, które jest jedynym świadectwem przynależności tej ziemi do narodu żydowskiego. Jak zakończy się ta mordercza walka i szalony plan w wykonaniu Gabriela? Zapewniam, że emocji, akcji i nerwów będzie co niemiara.

„Upadły anioł” to kolejna świetna odsłona serii o izraelskim szpiegu, doskonale napisana, trzymająca w napięciu i pogłębiająca moją fascynację tym bohaterem literackim. Gorąco polecam wszystkie tomy autorstwa Daniela Silvy, a ja już czekam na „English Girl”.

„Metzler kazał im wyjść, po czym wręczył Gabrielowi pistolet SIG Sauer, pusty magazynek i pudełko z nabojami. Gabriel szybko włożył do magazynka piętnaście naboi i wcisnął go do rękojeści. Metzler nałożył okulary i nauszniki ochronne.
- A ty? – zapytał.
Gabriel potrząsnął głową.
- Dlaczego?
- Bo jeśli ktoś będzie próbował zabić Ojca Świętego, nie będę miał czasu na ochronę oczu i uszu.
Metzler zawiesił tarczę na linie i posłał ją na odległość dwudziestu metrów.
- Dalej – polecił Gabriel.
- O ile?
- Do końca.
Metzler usłuchał. Gabriel uniósł pistolet, stając w klasycznej trójkątnej pozycji do strzelania, i umieścił wszystkie piętnaście naboi w oczach, nosie i czole sylwetki na tarczy.
- Nieźle – rzekł Metzler. – Sprawdźmy, czy potrafisz to powtórzyć.
Metzler posłał kolejną tarczę na koniec strzelnicy, a Gabriel szybko przeładował broń. Opróżnił magazynek w parę sekund. Tym razem zamiast piętnastu dziur rozmieszczonych na całej twarzy widniała pojedyncza wielka dziura w środku czoła.
- Dobry Boże – rzucił Metzler.
- Dobra broń – rzekł Gabriel.”[1]



[1] Str. 261, Daniel Silva, Upadły anioł, Warszawa 2013

poniedziałek, 25 listopada 2013

Konkurs "Moja przygoda z Agnes"

Kochani,
na Facebooku zapowiadałam, że niebawem ogłoszę konkurs. Ostatnio wiele się dzieje w moim twórczym życiu, skończyłam pisać Łatwopalnych II, zbieram materiał do mojej chorwackiej historii, szykują się kolejne powieści i naprawdę całkiem spory kontrakt. Co mnie niezmiernie cieszy :)

No, ale do rzeczy.
Macie bardzo proste zadanie konkursowe:

Napiszcie, narysujcie, zróbcie filmik, ułóżcie wierszyk na temat: Jak zaczęła się Twoja przygoda z książkami Agnieszki L.Ł."???

Na Wasze prace czekam do 15 grudnia.
Do zdobycia jest Obrońca nocy z dedykacją, plakat i zakładka.

Wysyłajcie prace na mojego maila: agnieszka.loniewska@gmail.com



niedziela, 24 listopada 2013

Spotkania autorskie-Jutrosin i Rawicz

W piątek, 22 listopada, byłam gościem jutrosińskiej i rawickiej biblioteki. Zostałam wspaniale ugoszczona i bardzo ciepło przyjęta. Okazało się, że moje książki są na zapisy, że ustawiają się po nie kolejki. To dla mnie prawdziwy zaszczyt i wyróżnienie. Każda taka wiadomość wywołuje u mnie poczucie spełnienia i świadomości, że idę właściwą drogą.
Dziękuję za niezapomniane chwile :)

A tu kilka fotografii z tych spotkań:

Jutrosin

A tu ekipa pań bibliotekarek z Rawickiej Biblioteki Publicznej:


Podpisywanie w Rawiczu:


A tu panie bibliotekarki i nie tylko z Jutrosina:


Znowu podpisywanie :)

Z Sabinką, autorką bloga Sabinkowe Czytanie :) (w końcu spotkałyśmy się "na żywo")


I Jutrosin (pyszne ciastka były!)


A tu relacja ze spotkania w Rawiczu:
Życie Rawicza 



środa, 20 listopada 2013

Piotr C. "Pokolenie Ikea. Kobiety"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.


Na blog Pokolenie Ikea trafiłam jeszcze w czasach, kiedy byłam trybikiem w fabryce, szczurem pokładowym, działającym wedle utartych schematów, korpozwierzem, aczkolwiek nie do końca, bo zawsze czułam, że to nie jest moja droga. Ale czytałam ten blog, bo opowiadał o rzeczach mi bliskich, znajomych, poza tym pisany był z jajem i obfitował w celne riposty. Niczym wujek Józek „miszcz” ciętej riposty. Potem autor bloga postanowił zebrać swoje wpisy w całość i wydał książkę „Pokolenie Ikea” (recenzja tutaj: RECENZJA )

Teraz w moje ręce trafiła kontynuacja, czyli „Pokolenie Ikea. Kobiety”. Myślałam, że Piotr C. czyli Czarny postanowi się ujawnić, ale dalej występuje „inkoguto”, w iście mistrzowsko-marketingowy sposób podkręcając zainteresowanie wokół siebie. Nic tak nie jara, jak aura tajemniczości, niedopowiedzeń i seksualnej drapieżności. A Czarny jest właśnie uosobieniem tego wszystkiego. Przynajmniej w książce.

Poznajemy dalsze losy pracowników pewnej kancelarii, w której Czarny pracuje jako radca prawny. Kancelaria Dupek, Dupek and Złamany Kutas zatrudnia najlepszych prawników, wyciska z nich wszystkie siły życiowe, ale w zamian daje sowite wynagrodzenie, ładne biura w szklanych puszkach i wiele innych benefitów. Czarny czuje się tu jak ryba w wodzie, żyje od weekendu do weekendu, z przerwami na ostre macanki w korpotoalecie. W tym tomie autor próbuje skupić się na kobietach, na ich potrzebach, żądaniach, wrażliwości. Do jakich wniosków można dojść po lekturze Pokolenia Ikea? Że kobiety są zdrowo porąbane. Ale gdyby faceci chociaż raz uważniej je słuchali, nastawieni na rozpoznanie potrzeb (niczym dobry sprzedawca), to może nie byłoby tak wielu upadłych związków i rozwodów.

Cała książka utrzymana jest w stylu luźnych zapisków, nie zawsze ze sobą powiązanych, napisanych swobodnym językiem, pełnym wulgaryzmów i wspomnianych wyżej celnych ripost lub porównań. Nie będę skupiać się tutaj na warstwie językowej, bo ta na pewno wymaga jeszcze dopracowania, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że ta książka jest napisana lepiej niż poprzednia. Istotne jest, że ją po prostu „się czyta”. Poczucie humoru, zabawne sytuacje, niektóre nawet na granicy absurdu, dużo seksu i golizny, no cóż, to się sprzedaje. Na całe szczęście nie zabrakło inteligencji i swego rodzaju refleksji pokolenia lat 70-tych, do którego i ja także się zaliczam. 

Nie jest to wybitne dzieło, ale nie miało takie być. To satyra i prawda w jednym, na ludzi i o ludziach zamkniętych w szklanych domach. Patrząc na finał, można mieć nadzieję, że Czarny przejrzał na oczy i teraz wreszcie będzie mógł spacerować boso po trawie w samo południe. I tego mu życzę. I mam nadzieję, że nie będzie miał przejebane jak pies w Chinatown.

poniedziałek, 18 listopada 2013

W szpilkach od Manolo - Agnieszka Lingas-Łoniewska (RECENZJA)

"Gra o miłość" Jennifer Probst

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Akapit Press.


„Gra o miłość” Jennifer Probst to trzeci tom miłosnej historii opowiadającej o włoskiej rodzinie Conte i jej przyjaciołach. Tym razem przedstawia losy najmłodszej z rodu-Kariny Conte, od lat zakochanej we współpracowniku starszego brata Michaela. Maksymilian Gray, bo to o nim mowa, jest wspaniałym mężczyzną o zniewalającej powierzchowności. W pracy zawsze dokładny i wymagający, w życiu… nie potrafi znaleźć tej jednej jedynej, ucieka od zobowiązań i przyrzeczeń. Żyje tylko od kolacji do kolacji, od randki do randki, aby nazajutrz pożegnać się i pójść w swoją stronę. Gdy jego pracodawca, a jednocześnie przyjaciel Michael Conte, postanawia wprowadzić najmłodszą siostrę do biznesu, Max od początku czuje, że nie będzie to dobry pomysł. Pamięta Karinę, jako zapatrzoną w niego dziewczynę, pełną kompleksów i niezadowolenia z siebie. Gdy ponownie ją widzi, wie, że najbliższe tygodnie będą dla niego katorgą. Bo to nie jest już ta dziewczyna z jego przeszłości, to piękna kobieta, pełna wigoru, emocji i niespełnionych marzeń. Sama wie, że jej miłość do Maxa to była jedna wielka pomyłka, ale teraz chce tylko przeżyć intensywny niezobowiązujący romans i zrobi wszystko, aby przeżyć go właśnie z niedostępnym Grayem.

Pewne skojarzenia co do nazwiska bohatera? I słusznie, bo do sławnej obecnej trylogii erotycznej odniesień w książce sporo. Czy to źle, czy dobrze? W sumie bez znaczenia, bo i tak wszystko krąży wokół emocji, pragnień, budzącego się pożądania, a w końcu nagromadzonych nieporozumień i niedopowiedzeń. W tym wszystkim znajduje się główna bohaterka, która targana pomiędzy niespełnioną miłością, a niezrealizowanymi marzeniami o karierze malarki coraz bardziej zdaje się zamykać w sobie. Jednak, tak jak na romanse przystało, wszystko zmierza do szczęśliwego finału, który jest zupełnie przewidywalny i nieco łzawy, ale o to przecież w tego rodzaju powieściach chodzi.

Myślałam, że to już ostatnia część tej historii, okazuje się, że będzie jeszcze jedna, no bo ostała się jeszcze jedna siostra-Julietta, na której dziewczyny chcą zastosować magiczne zaklęcia z pewnej tajemniczej księgi. Zobaczymy, czy im się to uda? (To pytanie retoryczne, oczywiście).

„Gra o miłość” to romans, z dość śmiałymi scenami miłosnymi, ale napisanymi z wyczuciem, nieprzekraczającym dobrego smaku. Trochę harlequinowaty, tak jak poprzedniczki, ale ma też w sobie jakieś treści i przesłania. Że warto walczyć o siebie, o swoje marzenia i realizować je, a nie czekać na lepsze czasy. Książka to po prostu dobre czytadło na stresujący dzień. Wszystkie powieści z serii najlepiej czytać w kolejności. Dla wielbicielek gatunku.

niedziela, 17 listopada 2013

Teresa Ewa Opoka "Żona psychopaty"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński Media.


Dużą sztuką jest ukrywać swoje prawdziwe ja. Przyoblekać na twarz maskę i grać jedną z licznych ról. Zakochanego mężczyzny, dobrego ojca, wspaniałego dziadka, troskliwą głowę rodziny. To musi być bardzo męczące, zwłaszcza, jeśli myśli zalewa żółć, robactwo i nieposkromiona chęć krzywdzenia. A w dodatku taka osoba nie jest w stanie odczuwać żadnych uczuć wyższych i nie rozróżnia granicy pomiędzy dobrem a złem. Niemal książkowa definicja socjopaty. 

Majka zakochała się. Edward był cudowny, romantyczny, opiekuńczy. Troskliwy, zawsze pomocny, adorował, pieścił słowem, sprawiał, że wszystkie koleżanki z krakowskiego akademika wprost pękały z zazdrości. Wprawdzie pojawiały się delikatne rysy, tak jak na tafli zamarzniętego jeziora, ale niegroźne, mogą w sumie zdarzyć się u każdego. Majka kochała za mocno, aby zauważyć, że te rysy będą się tylko pogłębiać, że nie uda się zostać na powierzchni, że runie wraz z nim w czarną i zimną czeluść życia na granicy strachu.

Bo po ślubie wszystko zmieniło swój wygląd. Zwłaszcza twarz Edwarda. Do tej pory łagodna i dobrotliwa, teraz wykrzywiona w złości, mamrocząca niekończące się inwektywy, albo spoglądająca z sarkastycznym uśmieszkiem „no i co teraz zrobisz?” Lista upodleń, które chory mężczyzna zafundował swojej żonie przez trzynaście lat życia w małżeństwie jest ogromna. Kobieta urodziła mu dwoje dzieci, Kasię i Witolda i zawsze była skazana tylko na siebie. Nigdy nie była pewna co przyniesie kolejny dzień, czy Edward będzie w dobrym humorze, czy obrzuci ją ogromną porcją wyzwisk, wypowiadanych monotonnym, niemal uprzejmym tonem. A może zamknie ją na cały dzień i zabierze dzieci na wycieczkę? Albo zatrzyma się na chwilę w lesie, Majka wysiądzie, a on odjedzie, najpierw zabawiwszy się w uciekanie przed goniącą auto żoną? Takich sytuacji kobieta przeżyła nieskończenie wiele. Wreszcie, po trzynastu latach postanowiła wystąpić o rozwód. Ale to był dopiero początek walki o wolność. Lecz… czy tak naprawdę można uwolnić się od psychopaty? Skoro w głowie dręczonej kobiety ciągle mieszka taki obrazek: męża uśmiechającego się krzywym uśmiechem i czekającego na jej reakcję, po jego kolejnym wyskoku lub odzywce?

Teresa Ewa Opoka w książce „Żona psychopaty” ukazała wieloletnią walkę najpierw młodej dziewczyny, potem kobiety, a następnie dojrzałej pani o odzyskanie własnej tożsamości i psychicznej wolności. Bo, pomimo że Majka już dawno się rozwiodła i znalazła szczęście w osobie Andrzeja, to ciągle w jakiś sposób czuje się związana z Edwardem i nie potrafi się od niego uwolnić. Wszystko tkwi w jej głowie i potrzeba na to pół życia, aby bohaterka w końcu zrozumiała, że jest w stanie się uwolnić od dawnego koszmaru. Lecz jakim kosztem?

Świetne poruszające studium kobiety gnębionej psychicznie, a niekiedy fizycznie, żyjącej w strachu i niepewności. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że tak naprawdę obrazek ich małżeństwa oglądany przez rodzinę czy sąsiadów był zgoła inny. Jak osamotniona dziewczyna może z tym walczyć?

Zachęcam do przeczytania, poruszająca, denerwująca, wzruszająca lektura o życiu i jego ciemnej stronie, gdzie w czterech ścianach rozgrywa się wieloletni dramat kobiety, która pokochała obrazek dobrego mężczyzny, a otrzymała psychopatę czerpiącego radość z jej bólu i strachu. Warto!

Przekonała się, że można sobie dawkować nie tylko rzeczy materialne. Znalazła w mózgu skrytkę, gdzie dobrze się przechowywały pozytywne emocje przywiezione z pleneru, i korzystała z nich oszczędnie, nawet gdy mąż przez kilka dni był „zwyczajnym”, „spokojnym” człowiekiem, ponieważ czuła nieustannie w każdej minucie, a nawet podczas snu ten sam lepki lęk.[1]


[1] Str. 181, Żona psychopaty, Teresa Ewa Opoka, Prószyński Media, Warszawa 2013