środa, 20 listopada 2013

Piotr C. "Pokolenie Ikea. Kobiety"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.


Na blog Pokolenie Ikea trafiłam jeszcze w czasach, kiedy byłam trybikiem w fabryce, szczurem pokładowym, działającym wedle utartych schematów, korpozwierzem, aczkolwiek nie do końca, bo zawsze czułam, że to nie jest moja droga. Ale czytałam ten blog, bo opowiadał o rzeczach mi bliskich, znajomych, poza tym pisany był z jajem i obfitował w celne riposty. Niczym wujek Józek „miszcz” ciętej riposty. Potem autor bloga postanowił zebrać swoje wpisy w całość i wydał książkę „Pokolenie Ikea” (recenzja tutaj: RECENZJA )

Teraz w moje ręce trafiła kontynuacja, czyli „Pokolenie Ikea. Kobiety”. Myślałam, że Piotr C. czyli Czarny postanowi się ujawnić, ale dalej występuje „inkoguto”, w iście mistrzowsko-marketingowy sposób podkręcając zainteresowanie wokół siebie. Nic tak nie jara, jak aura tajemniczości, niedopowiedzeń i seksualnej drapieżności. A Czarny jest właśnie uosobieniem tego wszystkiego. Przynajmniej w książce.

Poznajemy dalsze losy pracowników pewnej kancelarii, w której Czarny pracuje jako radca prawny. Kancelaria Dupek, Dupek and Złamany Kutas zatrudnia najlepszych prawników, wyciska z nich wszystkie siły życiowe, ale w zamian daje sowite wynagrodzenie, ładne biura w szklanych puszkach i wiele innych benefitów. Czarny czuje się tu jak ryba w wodzie, żyje od weekendu do weekendu, z przerwami na ostre macanki w korpotoalecie. W tym tomie autor próbuje skupić się na kobietach, na ich potrzebach, żądaniach, wrażliwości. Do jakich wniosków można dojść po lekturze Pokolenia Ikea? Że kobiety są zdrowo porąbane. Ale gdyby faceci chociaż raz uważniej je słuchali, nastawieni na rozpoznanie potrzeb (niczym dobry sprzedawca), to może nie byłoby tak wielu upadłych związków i rozwodów.

Cała książka utrzymana jest w stylu luźnych zapisków, nie zawsze ze sobą powiązanych, napisanych swobodnym językiem, pełnym wulgaryzmów i wspomnianych wyżej celnych ripost lub porównań. Nie będę skupiać się tutaj na warstwie językowej, bo ta na pewno wymaga jeszcze dopracowania, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że ta książka jest napisana lepiej niż poprzednia. Istotne jest, że ją po prostu „się czyta”. Poczucie humoru, zabawne sytuacje, niektóre nawet na granicy absurdu, dużo seksu i golizny, no cóż, to się sprzedaje. Na całe szczęście nie zabrakło inteligencji i swego rodzaju refleksji pokolenia lat 70-tych, do którego i ja także się zaliczam. 

Nie jest to wybitne dzieło, ale nie miało takie być. To satyra i prawda w jednym, na ludzi i o ludziach zamkniętych w szklanych domach. Patrząc na finał, można mieć nadzieję, że Czarny przejrzał na oczy i teraz wreszcie będzie mógł spacerować boso po trawie w samo południe. I tego mu życzę. I mam nadzieję, że nie będzie miał przejebane jak pies w Chinatown.

1 komentarz: