niedziela, 29 marca 2020

Weronika Tomala "Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc"

Ach, nawet nie wiecie, jak uwielbiam odkrywać młodych autorów i jak uwielbiam nie przeżywać rozczarowania lekturą! Jestem właśnie świeżo po przeczytaniu powieści Weroniki Tomali, zatytułowanej „Tam, gdzie diabeł mówi dobranoc” i powiem szczerze, że jestem oczarowana tą książką! 

Poznajemy młodą gniewną, czyli pracownicę warszawskiej korporacji, zbliżającą się do trzydziestki Darię. Kobieta żyje swoją pracą, mieszka w wynajmowanym apartamentowcu, ma narzeczonego, Rafała, który także robi karierę. Daria żyje szybko, dni mijają niepostrzeżenie, związek z ukochanym zdaje się nie być tym, czego oczekiwała, a jej matka nieustannie jest z niej niezadowolona. Wszystko zmienia się, kiedy Daria zostaje oddelegowana przez własnego szefa do Rybnika, gdzie ma nadzorować otwarcie nowego oddziału. 

Młoda kobieta na początku nie przyjmuje tego dobrze, ale wyjeżdża na Śląsk i zamieszkuje w domu starszej pani, która posługuje się idealną śląską gwarą. Zaraz na początku dziewczyna spotyka przystojnego lecz nieco gburowatego mężczyznę i wdaje się z nim w utarczkę słowną. Okazuje się, że to sąsiad jej gospodyni, Artur, który jest górnikiem i mieszka wraz z bratem w domu naprzeciwko. Pomiędzy Darią a Arturem rozpoczyna się gra, w której wygrany nie będzie tylko jeden. A może przegrany? Bo dziewczyna co weekend wraca do Warszawy, aby spotkać się z narzeczonym. Który, nawiasem mówiąc, zdaje się być coraz bardziej oddalony. 

Kiedy Daria zdaje sobie sprawę, że kocha Artura i chce z nim być, wszystko się wali. I to dosłownie. Nie zapominajmy, że akcja dzieje się na Śląsku, w środowisku górników. To także zasługuje na uwagę. 

Autorka z wielką dokładnością przedstawiła pracę górników, zjeżdżamy wraz z Arturem tysiąc trzysta metrów pod ziemię i towarzyszymy mu podczas żmudnej i niebezpiecznej pracy. To mnie niesamowicie ujęło, zawsze cenię przygotowanie autora do pisanej książki, do opisywanego świata, to zasługuje na ogromne wyróżnienie. Ale nic dziwnego, że tak dokładny research został przeprowadzony, skoro pani Weronika pochodzi z rodziny górniczej, a jej mąż także pracuje jako górnik. Za to wielki ukłon i szacunek.

Książka jest cudowna, wciąga od pierwszych stron, powoduje motylki w brzuchu i trzepotanie serca. W finale niesamowicie wzrusza i wyzwala sporo łez. Uwielbiam takie historie, nieszablonowe, dobrze napisane i prawdziwe aż do bólu. Polecam, polecam, polecam! I dziękuję za piękną śląską gwarę i za przystojnego ujmującego górnika! 





piątek, 27 marca 2020

Bezlitosna siła. MARS - premiera 1.07.

Wyszedł z aresztu na Podwalu i poszedł w stronę placu Legionów, gdzie czekał na niego samochód. Tak się umówił z prawnikiem. My siedzieliśmy w czarnym jeepie z przyciemnionymi szybami. Samochód nie miał tablic rejestracyjnych, załatwiłem go od chłopaków z dzielni. Kiedy Kosiniak podszedł do swojego volvo, pojawiłem się jak duch i stanąłem za jego plecami. Odwrócił się i spojrzał na mnie. Po chwili w jego wzroku pojawił się strach. Tego mi było trzeba. – Co ty… – Chyba chciał uciec, może krzyczeć, ale wyjąłem pistolet i przyłożyłem mu do brzucha.– Wsiadaj. – Wskazałem nasz samochód, zaparkowany obok.– Człowieku.– Nie będę z tobą rozmawiał. Wsiadaj. Już. Patryk otworzył tylne drzwi i bez słowa wskazał Kosiniakowi miejsce. Koleś posikał się ze strachu. Złapałem go za szyję, ścisnąłem, panując nad chęcią złamania jego pierdolonego karku, i wrzuciłem go do tyłu, gdzie czekał na niego Konrad. Usiadłem za kierownicą, Patryk koło mnie i ruszyliśmy na Swojczyce, gdzie Patryk miał miejsce, w którym swego czasu załatwiał pewne niewyjaśnione sprawy.W czasie drogi Kosiniak zaczął skomleć.– Posłuchaj, ja nie wiem, o co chodzi? Jesteś z Liwią? Mieliśmy stare sprawy, ona była kiedyś ze mną, pogrywała sobie. Ale nie zrobiłbym jej…Odwróciłem się gwałtownie i zerknąłem na Konrada.– Zająć się tym? – zapytał.– Tak – odparłem i utkwiłem wzrok w drodze.W lusterku wstecznym widziałem, jak Konrad zaciska ramię na szyi tego gnoja i go przydusza. Koleś stęknął kilka razy i wreszcie stracił przytomność.Patryk westchnął.– A mówiłem, żeby wziąć jakiegoś sedana. Wrzucilibyśmy kutasa do bagażnika i nie trzeba by było słuchać jęków.– Kumpel nie miał sedana. Sorry – rzuciłem.– Przynajmniej łopata się zmieściła – zauważył przytomnie Konrad.– No to jest argument, Saturn!W trzydzieści pięć minut dojechaliśmy na Swojec.W lesie znajdowała się stara zdewastowana chata, która niejedno widziała. Konrad wyciągnął spanikowanego dupka, który odzyskał już przytomność i patrzył na nas przerażony. Chciał coś znowu jęczeć, ale uniosłem ostrzegawczo palec i pokazałem, że ma milczeć. Chyba zrozumiał. Szedł posłusznie w kierunku chaty. Tuż przed wejściem zaczął się drzeć i próbował dać nogę. Złapałem go za szyję i przycisnąłem do siebie. Wrzuciłem go do chaty i warknąłem:– Lubisz rzucać dziewczynami, pierdolony gnoju? A co powiesz na to? – Kopnąłem go w twarz z półobrotu, wypluł krew i kilka zębów. – Może porzucasz mną? Patryk i Konrad stali niewzruszeni i patrzyli na plującego krwią kolesia.– Pomóżcie mi… – jęknął.Konrad pokręcił głową.– Ej, stary, poplamiłeś sobie koszulę. – Wskazał na plamy na mojej jasnej koszuli.– Nie ubrałeś się odpowiednio, bracie. – Patryk przewrócił oczami.