poniedziałek, 29 lipca 2013

Maria Ulatowska "Całkiem nowe życie"


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka.
 
„Całkiem nowe życie” to najnowsza powieść Marii Ulatowskiej, znanej z serii o Sosnówce, a także innych bestsellerowych powieści traktujących o życiu zwykłych ludzi, ich zmaganiach z kapryśnym niekiedy losem, poszukiwaniu własnej drogi, wzlotach i upadkach. Książka, którą miałam okazję przeczytać, także opowiada o ludzkich losach, ukazując całą plejadę charakterów, tych złych, tych dobrych, wybory, nie zawsze słuszne i pragnienia, czasami trudne do zrealizowania.
Akcja powieści rozpoczyna się pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy to młodziutka Franciszka poślubia starszego prawie o trzydzieści lat Zenona i zamieszkuje wraz z nim i jego matką w Karpaczu. Młoda dziewczyna jest naprawdę zakochana, patrzy na życie przez pryzmat miłości do doświadczonego i obeznanego ze wszystkim małżonka. Próbuje także przebić się przez mur nienawiści i niechęci, którym skutecznie ogrodziła się teściowa. I stara się być szczęśliwa. Lecz czy jest to w ogóle możliwe? Zwłaszcza w świetle wydarzeń, a właściwie postępku, którego dopuścili się względem niej ukochany mąż i jego matka. Ale dziewczyna naprawdę się stara. I nie poddaje. Z dnia na dzień staje się coraz mocniejsza i twardsza, realizuje własne cele. Ale czy kapryśny znowu los i ludzie, którym obce jest chyba słowo „miłość”, pozwolą na to?
„Całkiem nowe życie” to słodko-gorzka opowieść o kobiecie, która przeżyła wiele. I złe i dobre chwile, radość i smutek, śmiała się przez łzy i płakała gorzko i rozpaczliwie. Ale w samym środku pozostała twarda, pozostała sobą, chociaż o tę tożsamość również przyszło jej toczyć boje. Maria Ulatowska po raz kolejny udowodniła, że potrafi pisać o ludziach, o ich zwykłym życiu, które w swej prostocie okazuje się być niezwykłe, niepowtarzalne, inspirujące, a czasami intrygujące. Kolejna obyczajowa powieść ze sporą dawką emocji, nerwów i wzruszeń. Myślę, że wielbicielek tego typu prozy długo nie będę musiała namawiać do sięgnięcia po losy Franki, Zenona, Andrzeja i wielu innych bohaterów, ludzkich, znajomych, a przez to na pewno interesujących. Polecam.
 
 

czwartek, 25 lipca 2013

Konkurs z 1000 :)))

Z okazji mojego 1000 fana na fanpage'u zapraszam do udziału w konkursie :)))

Moja tysięczna fantazja. Daj upust wyobraźni! Wariacja na temat 1000! Opisz szaloną historię, zrób fantazyjne zdjęcie, pobaw się grafiką, może nagraj filmik. Narzędzia i wykonanie dowolne, temat musi wiązać się z magicznym tysiącem. 
Na Wasze prace czekam do końca wakacji, czyli do 31 sierpnia (jakby ktoś nie wiedział).
Nagrody (paki książek) będą trzy, w każdej pace znajdzie się moja powieść z autografem, a także inne ciekawe lektury.
Na prace czekam pod moim mailem agnieszka.loniewska@gmail.com W temacie maila proszę wpisać 1000.
P O W O D Z E N I A :)


NAGRODY:
I PAKA:
 II PAKA:

III PAKA:

poniedziałek, 22 lipca 2013

Marcin Ciszewski, Krzysztof Liedel "Gliniarz"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak.
 
Wszyscy, którzy czytają mojego bloga, wiedzą, że olbrzymią atencją darzę tematykę związaną z pracą policji, służb specjalnych, szpiegów, agentów i złych chłopców „z miasta”. Interesuje mnie sposób działania tych niewątpliwych opozycjonistów, budzące grozę rozgrywki, niuanse, metajęzyk, układy i zależności. Dlatego nawet przez chwilę się nie zastanawiałam, kiedy otrzymałam propozycję zrecenzowania paradokumentalnej powieści „Gliniarz”. Książkę napisał Marcin Ciszewski, na podstawie opowieści Krzysztofa Liedla. Gliniarza właśnie, a obecnie eksperta ds. zwalczania terroryzmu.
Zaczyna się niewinnie, a właściwie bardzo prosto i czasami boleśnie powtarzalnie. Młody chłopak trafia w szeregi  przyszłych adeptów trudnego policyjnego fachu. Polska jest tuż po przemianach, zamiast milicji mamy policję, jednak jeśli Krzysiek Zaręba liczy, że będzie człowiekiem środka, z trudem rozwiązującym skomplikowane śledztwa, albo uczestniczącym w spektakularnych i niebezpiecznych akcjach, grubo się myli. Jest tylko „Misiem”, którego zadaniem jest doprowadzanie posadzki koszar do idealnej czystości. Jednak Krzysiek jest ambitny, nieustępliwy i dlatego powoli pnie się coraz wyżej, jednocześnie przedstawiając czytelnikowi kolejne sprawy, nad którymi przyszło mu pracować, gdy rzucany do poszczególnych miejscowości zaprowadzał porządek na mieście. Albo pisał nużące raporty, bo właśnie taka jest praca gliniarza. Raporty, biurokracja i czekanie. Jest to zawód, który wymaga ogromnych pokładów cierpliwości. I Zaręba cierpliwy był, zarówno podczas poszczególnych akcji, a także w drodze do celu. Pionki, Lublin, Puławy, Warszawa. Tysiące spraw, różne akcje, postrzał, ataki, bójki wręcz. „Gliniarza” czyta się jak kawałek doskonałej sensacji. Bo musi to być dobre, skoro historię napisało życie, a Marcin Ciszewski przedstawił wszystko językiem prostym, wciągającym i pełnym realizmu. A potem? Potem to już CIA, ośrodek szkoleniowy FBI w Quantico, a także Londyn tuż przed zamachami w metrze, w 2005 roku. Wraz z Zarębą oglądamy wszystko od środka, poznajemy tajniki policyjnego zawodu, widzimy różnicę, a właściwie przepaść, pomiędzy warunkami pracy, czy regułami w profesji policjanta z Anglii , czy USA, a gliniarza znad Wisły.
Książka jest doskonałą lekturą dla każdego pasjonata powieści sensacyjnych, a także dla tych, którzy chcą zobaczyć, jak naprawdę wygląda praca policjanta w Polsce. Jak ważny jest uchol, dlaczego domorosła mafia nie weszła w układ z restauratorem w Legionowie, jak czasami życiem gliniarza rządzi przypadek. Każda opowieść jest wciągająca, od początku do końca pokazuje realizm i czasami bezradność. To nie amerykański sensacyjny film, pełen huku, hałasów i spektakularnych pościgów. To często godziny spędzone w zimnym samochodzie, obrzydliwa kawa i wszechogarniające zmęczenie. Niewątpliwie „Gliniarz” będzie stanowił doskonałą lekturę dla wszystkich, którzy cenią realizm, poczucie humoru i akcję. Polecam.
 
 

środa, 17 lipca 2013

Anna M. Nowakowska "Dziunia"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości GW Foksal (WAB).
Czy życie można odbierać z lekkim przymrużeniem oka? Czy można spoglądać na wszelkie zło, niesprawiedliwość, okrucieństwo w sposób, który sprawi, że zaczniemy przyjmować te wszystkie niby dobrodziejstwa losu i zamkniemy się na odczuwanie, pozostawiając tylko świadomość, że jesteśmy niepotrzebni? I ta nasza zbędność będzie nas utrzymywała na powierzchni, sprawiając jednocześnie, iż wszyscy wokół zaczną to wykorzystywać?
Dziunia od zawsze była zbędna. Niepotrzebna. Gdy plemnik jej ojca zatańczył z jajeczkiem jej matki, Dziunia okazała się na tyle uparta i niegrzeczna, że śmiała się z tego tańca wykształcić i przyjść na świat. I śmiała w dodatku przeżyć. Jak mogła. To „dzicko” powinno umrzeć, jednak od zawsze było źle wychowane, nawet będąc w brzuchu nastoletniej matki pokazywało swój ośli upór i twardo zmierzało do celu. Czyli do wyjścia. „Głupia, złodziejka, gawno i kurwinoga”. I tyle. Nic więcej o tej dziewczynie powiedzieć nie można.
Czyżby?
„To właśnie Dziunia jest na tym kiczowatym obrazku. Kobieta lat trzynaście przebrana za Słodką Dziewczynkę Mamusi. Piwniczna kochanka zrobiona na niewiniątko”. [1]
Dziunia żyje w świecie prostym. Za prostym. Jak na swoją inteligencję i ograniczoną percepcję. Jest uszkodzona, już do samego poczęcia, kiedy nastoletnia miłość na leśnej ściółce dokonała takiego spustoszenia. Stworzyła tę dziwną dziewczynę z nakrapianymi (kaprawymi) oczami ojca. Który ukochał trunki we wszelkiej postaci i czasami nawet nie poznawał siebie samego. A matka? Nieszczęśliwa, złamana, bez celu. To Dziunia zniszczyła jej życie, plany, przyszłość. Czy jest ktoś w otoczeniu Dziuni, na kim może się oprzeć ta dziwna dziewczynka? (Gawno, złodziejka, kurwinoga). Może to młodszy brat? A może przyjaciółka Bunia? Może…
W powieści Anny M. Nowakowskiej, zatytułowanej „Dziunia”, wszystko jest jednym wielkim znakiem zapytania. No bo jak można tak żyć? Czy to w ogóle jest możliwe? Autorka w sposób graniczący z groteską (a może z tragedią?) wprowadza nas w pozbawiony (zasad, moralności, zrozumienia i przede wszystkim miłości) świat Dziuni. Gdzie najbezpieczniejszym miejscem jest siedzisko Pod Stołem. Gdzie przychodzą „wujkowie”, mający wszędobylskie paluchy, gdzie stary profesor muzyki, uczy także innych rzeczy na swojej piwnicznej leżance. To wszystko okraszone czarnym humorem Dziuni, która jak sama twierdzi „Co mnie nie zabije, to mnie rozśmieszy”. I jak można przejść obok tej historii obojętnie? Nie można.
Powieść ta jest jak wir rzeczny, szybki, niebezpieczny i pełen szlamu. Brud, który nas otacza, łagodzą przebłyski niesamowitej inteligencji bohaterki, która urodziła się (śmiała się urodzić!) w rodzinie pozbawionej serca. I musi sobie jakoś z tym poradzić. Jednak… czy to w ogóle jest możliwe? Może…
„Dziunię” trzeba przeczytać. Należy. Przynajmniej.


[1] Str. 178, Dziunia, Anna M. Nowakowska, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa, 2013

 

niedziela, 14 lipca 2013

Marta Zaborowska "Uśpienie"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca.

Zagadki, sekrety, tajemnice sprzed lat, skrzętnie ukrywane, kamuflowane nie tylko w zakamarkach ludzkiej pamięci. Grzechy duże i małe, krzywdy, których nie sposób zapomnieć, okrucieństwo, które druzgoce i obala wszelką wiarę w człowieczeństwo.

Marta Zaborowska w swojej debiutanckiej powieści „Uśpienie” sięga w głąb ludzkich grzechów i wyciąga to, czego ludzie się wstydzą, co chcieliby ukryć, do czego nigdy nie chcieliby się przyznać. Tworzy także ciekawy obraz pracy policji w małym mieście i konstruuje interesującą postać głównej bohaterki, podkomisarz Julii Krawiec. Julia, po strasznych przeżyciach z ojcem ukochanej córki Sylwii, a także po zmaganiu się z własnym, prześladującym ją i nie chcącym odpuścić demonem, przyjmuje ofertę komisarza Stefaniaka. Gliniarz boryka się ze skomplikowanym śledztwem w sprawie tajemniczego zabójstwa młodej lekarki szpitala psychiatrycznego, a także z ucieczką jednego z pensjonariuszy placówki, Jana Lasoty. W sprawę zaangażowany jest także dyrektor szpitala, Artur Maciejewski, który był zafascynowany zamordowaną Anną. A teraz musi blisko współpracować z energiczną i bezkompromisową Julią, która czasami szybciej mówi niż myśli i często sięga po broń. 

Okazuje się, że śledztwo wcale nie będzie należało to tych prostych i łatwych, tropów jest niezliczona ilość, prawie każdy, związany ze szpitalem psychiatrycznym, może mieć coś na sumieniu, a na pewno ukrywa skrzętnie własne grzeszki, te mniejsze, a także te urastające do rangi przestępstwa. Julia powoli odkrywa wszystkie elementy tej skomplikowanej układanki, a całość, którą ujrzy po dodaniu ostatniego klocka, okaże się bolesna i niebezpieczna również i dla niej.

„Uśpienie” to wielowątkowy kryminał z wyrazistymi postaciami, ze specyficznym kolorytem małej społeczności i z detektywistyczną nieustępliwością drążenia poszczególnych wątków, prowadzących do odkrycia prawdy. Która może być okrutna, bolesna i nie do przyjęcia przez normalnego człowieka. Wydawca zapowiada, że wkrótce powstaną kolejne odsłony z podkomisarz Krawiec w roli głównej, należy tylko mieć nadzieję, że będą tak wciągające, jak ta debiutancka powieść. Polecam.

czwartek, 11 lipca 2013

Łatwopalni - dwa miesiące do premiery :)

Oficjalna premiera mojej najnowszej powieści "Łatwopalni": 23 września.
A już 22 września będę ją podpisywać przedpremierowo podczas Katowickich Targów Książki, na stoisku Granice.pl
 
Baaardzo się cieszę :)

wtorek, 9 lipca 2013

Kochacie Szpilki:)

Cieszę się:)
Książka zbiera naprawdę świetne recenzje, dostaję także mnóstwo maili od Czytelniczek, które dziękują mi za tę opowieść, a także za świetne poczucie humoru. Cieszę się, że potrafiłam zaskoczyć, rozbawić i pokazać moją prawdziwą naturę. Bo piszę książki raczej dramatyczne, a tak naprawdę jestem całkiem rozrywkową osobą.
A Szpilki ciągle na liście bestsellerów :))))
Dziękuję <3 b="">



sobota, 6 lipca 2013

Hanna Cygler "Kolor bursztynu"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Rebis.


„Kolor bursztynu” to wznowienie powieści Hanny Cygler, która wcześniej ukazała się na rynku wydawniczym w 2004 roku. Wówczas nie trafiła do mojej biblioteczki, czego bardzo żałuję, ale jednocześnie się cieszę, bo teraz miałam okazję ją czytać, a właściwie pochłonąć po raz pierwszy.

Hanna Cygler należy do tych pisarek, które ujmują zarówno prostotą przedstawianych tematów, językiem przyjaznym i przystępnym, a jednocześnie zawiłością fabuły, złożonością prezentowanych historii i całym wachlarzem ludzkich przywar i wad, które rysują bohaterów z krwi i kości, realnych i całkiem bliskich. Tak samo dzieje się w „Kolorze bursztynu”, gdzie Aniela zmaga się z niezbyt szczęśliwymi wspomnieniami z dzieciństwa i młodości, sama wychowuje Mirkę i Mateusza i wciąż stara się uciec przed przeszłością, a zwłaszcza Ewą. Matką, która tą matką nigdy nie była. Ale czy na pewno? Czy prawda, którą znamy i w którą wierzymy zawsze jest taka, jaką dostrzegamy? Zawsze musi być oczywista? A może należy czytać pomiędzy wierszami? Zanim Aniela pozna jej prawdziwy obraz, wplącze się w niebezpiecznie śledztwo, gorący romans i bolesne przeżycia, które zarówno ją złamią, jak i na nowo ukształtują. Akcja rozgrywa się zawrotnym tempie, bohaterowie i irytują i wzbudzają sympatię, a pytania mnożą się przed czytelnikiem, prowadząc do mniej lub bardziej przewidywalnego finału.

Bardzo lubię prozę Hanny Cygler, jest życiowa, ale niezbyt łatwa, przyjemna i przewidywalna. Historie nie są banalne, romans wcale nie taki zwykły, a za to pragnienia ludzkie i bliskie każdemu człowiekowi. Do tego dochodzi całkiem sprawnie poprowadzony wątek sensacyjno-kryminalny, co sprawia, że powieść zyskuje w moich oczach, bo uwielbiam takie właśnie połączenie gatunków. Gorąco polecam, zdecydowanie obowiązkowa lektura dla wszystkich fanów gdańskiej pisarki.

czwartek, 4 lipca 2013

Dziewczyny atomowe - PREMIERA

Matki chrzestne bomby atomowej
3 lipca nakładem Wydawnictwa Otwartego ukażą się Dziewczyny Atomowe amerykańskiej dziennikarki Denise Kiernan. Pasjonująca opowieść o zwykłych kobietach, którym przyszło dokonać niezwykłych rzeczy w równie niezwykłym czasie
Południowe Appalachy przez długi czas strzegły swoich tajemnic, ukrytych głęboko pod warstwami skał łupkowych i węgla, schowanych pod pradawnymi wzgórzami Cumberland, przyczajonych w cieniu najdalej na południe wysuniętych zboczy gór Great Smoky. Od 1942 roku stały się strażnikiem nowej tajemnicy. Tutejsza ziemia zadrżała i zatrzęsła się przed bezprecedensowym sojuszem wojska, przemysłu i nauki, który doprowadził do stworzenia najpotężniejszej i najbardziej kontrowersyjnej broni spośród wszystkich znanych dotąd ludzkości. Broni dysponującej ogromną, niespotykaną w historii mocą, która uwalniała energię podstawowego składnika materii, czyli atomu.
Projekt nadzorował generał, a zespół najwybitniejszych światowych naukowców miał za cel go zrealizować. To jednak dzięki wielu wspaniałym i często nieznanym ludziom wizje, plany i teorie mogły stać się rzeczywistością. Dziesiątki tysięcy pracowały bez ustanku przy projekcie, którego szczegółów nigdy im nie wyjaśniono. Tym młodym i odważnym ludziom, którzy podczas drugiej wojny światowej przyjechali do Oak Ridge w stanie Tennessee, przyszło żyć i pracować w mieście zbudowanym od zera dla jednego jedynego celu: wzbogacenia uranu potrzebnego do budowy pierwszej bomby atomowej mającej być użytą w walce.
Projekt Manhattan wymagał poświęcenia, a nawet ofiar, nie tylko od pracujących przy nim ludzi. Stworzenie infrastruktury zajmującej powierzchnię czterokrotnie większą niż Manhattan wiązało się z wysiedleniem tysięcy rodzin, z których część musiała porzucić dobytki godząc się na liche rekompensaty finansowe. Byli jednak i tacy, którzy porzucać nie musieli nic, bo i nic nie posiadali. Wyburzono budynki na blisko 800 działkach pozostawiając jedynie 180 nieruchomości, służących później celom mieszkalnym i magazynowym projektu.
 
Polski ślad
Jedną z bohaterek Dziewczyn Atomowych jest Celia Szapka, Amerykanka polskiego pochodzenia, sekretarka przeniesiona z biura projektu w Nowym Jorku. Jak inne głęboko wierząca w sens swej pracy na drodze do rychłego i zwycięskiego zakończenia najbardziej wyniszczającej z wojen. Podobnie jak innym kobietom jadącym pociągiem do Oak Ridge, powiedziano jej, że praca ta będzie służyć wyłącznie temu celowi. Celia szybko przyzwyczaiła się do aury tajemniczości. Podpisała mnóstwo dokumentów, bez słowa protestu zgodziła się na pobranie odcisków palców i z cierpliwością wysłuchała kilku pogadanek o tym, że nigdy nie powinna rozmawiać o tym, czym się zajmuje.
Znaczenie kobiet dla przemysłu i gospodarki podczas wojny rosło w postępie geometrycznym. Ponieważ dwóch jej braci walczyło na froncie, Celia miała mocne poczucie obowiązku, które rozwiewało wszelkie wątpliwości. Jeśli jej wkład w tę wojnę wymagał wyjazdu do jakiegoś dalekiego, obcego i zapomnianego przez Boga miejsca, to niech tak będzie.
 
Prawdziwa kakofonia dźwięków
Wśród pracowników zaangażowanych w Project Manhattan było wiele młodych kobiet, które opuściły rodzinne domy, by na własny sposób wziąć udział w tej wojnie. Dobrowolnie zamieniły farmy oraz spokojne urzędnicze posady na fabryki, pisały do bliskich pełne nadziei listy, pracowały niezmordowanie i cierpliwie czekały, co z tej pracy wyniknie…
W każdym zakątku, od działu kadr po laboratoria chemiczne, roiło się od kobiet. Pracowały jako sprzątaczki, sprzedawczynie, chemiczki, telefonistki, a czarnoskóre – nawet jako robotnice kolejowe. Do wielu z nich Denise Kiernan udało się dotrzeć, by wysłuchać ich wyjątkowych opowieści. Dziewczyny Atomowe są ich zapisem.
Kobiety pracujące jako operatorki kalutronów, urządzeń służących do wzbogacania potrzebnego do budowy broni jądrowej uranu, przyjeżdżały do pracy autobusem (dojeżdżający z dalszych zakątków, aby zdążyć na ranną zmianę zaczynającą się o siódmej, musiały wsiąść do autobusu już o czwartej rano). Sterownie kalutronów były olbrzymie. Długie, wysokie, z nieprzyjemnym ostrym światłem, a na dodatek panował w nich potworny hałas. W tej przytłaczającej, pełnej betonu i metalu przestrzeni, rozlegała się prawdziwa kakofonia dźwięków – odgłosy ciężkich kroków na cementowej podłodze mieszały się z wołaniami ludzi, przerywanymi od czasu do czasu przez trzaski zwarć elektrycznych i zgrzyty haków uziemiających.
 
Szczególny eksperyment socjologiczny
Jednym z największych problemów psychicznych mieszkańców Oak Ridge  – obok poczucia przygnębienia i niskiego morale – była jednak tęsknota za domem, szczególnie wśród młodych kobiet. Z tego względu życie rozrywkowe z czasem wzbogaciło się o pijalnie piwa, kino samochodowe, pole do mini golfa, tor do jazdy na wrotkach czy trampolinę gimnastyczną.
Średnia wieku mieszkańców Oak Ridge wynosiła 27 lat. Społeczność miasta stanowiła ekscytująca mieszanka: byli żołnierze i naukowcy, robotnicy budowlani i kierowcy ciężarówek, kobiety po studiach, które przyjechały z wielkich miast, oraz dziewczyny, które skończyły tylko szkołę średnią i wychowywały się na pobliskich farmach. Dzięki temu zawieranie znajomości wydawało się wyjątkowo łatwe. Ograniczeniem była jedynie panująca wokół atmosfera podejrzliwości. Trudno było bowiem o pewność, czy zapoznana właśnie osoba nie jest donosicielem. A mówienie o pracy było surowo zakazane.
 
autor zdjęcia: James Edward Westcott, dzięki uprzejmości National Archives.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Kate White "Zabójcze ciało"

Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa WAB (grupa Foksal).
 
 
Kate White to amerykańska pisarka, niegdyś redaktor naczelna magazynu „Cosmopolitan”. Jest autorką poradników dla kobiet biznesu, a także kryminałów, gdzie główną bohaterką jest wszędobylska dziennikarka, Bailey Weggins.
W powieści „Zabójcze ciało” Bailey znowu pakuje się w kłopoty i niczym panna Marple prowadzi śledztwo, które zawiedzie ją w bardzo niebezpieczne rewiry. Jednak zanim do tego dojdzie, zmęczona i zraniona kobieta zapragnie  odciąć się od nowojorskiego pędu i wyjedzie do centrum odnowy, prowadzonego przez długoletnią przyjaciółkę jej matki, Danny. Bailey ma nadzieję na wypoczynek, relaks i chwilowe zapomnienie i oczyszczenie myśli. Zamiast tego, już zaraz pierwszego dnia w jednym z pokoi do masażu znajduje zwłoki kobiety, zawinięte w folię, tzw. mylar. Można sobie tylko wyobrazić, jak morderstwo w salonie spa wpłynie na gości zajazdu, ale to jeszcze nie koniec dramatycznych wydarzeń. Bailey, po pierwszym szoku, postanawia zrobić wszystko, aby pomóc starej przyjaciółce i oczywiście zaczyna prowadzić własne śledztwo, doprowadzając tym samym lokalną policję, a zwłaszcza detektywa Becka do szału. Jednocześnie walczy z własnymi słabościami i miota się pomiędzy starym uczuciem do Jacka, a fascynacją przystojnym detektywem. Gdzie ją to zaprowadzi? I czy wszystko jest takie, jakim się wydaje na początku? Czy można czuć się bezpiecznie? Jeśli zagrożenie spada z zupełnie innej strony?
 
Książka Kate White to całkiem udany kryminał z sympatyczną bohaterką, taką z krwi i kości, z wszelkimi słabostkami, marzeniami i detektywistycznym nosem. Samo śledztwo jest poprowadzone w sposób metodyczny, na koniec zaskakujący, aczkolwiek gdzieś po 2/3 książki mój typ co do osoby mordercy okazał się w 100% trafny. Nie  umniejszyło to przyjemności i czytania i odkrycia wszystkich tajemnic z przeszłości. Książkę pochłania się szybko, bohaterka wzbudza sympatię, a zagadka wzbudza ogromną ciekawość czytelnika. Bohaterka powoli odkrywa wszystkie elementy układanki, nie podając rozwiązania na talerzu, pozwalając, aby czytelnik sam dokonał własnej oceny przedstawionych wydarzeń i doszedł do konkretnych wniosków. Na koniec porównując je z tymi, które ukazała autorka. Kolejny ciekawy kryminał, który polecam wszystkim wielbicielom tego gatunku.