Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Replika
[…] Każdy cenny klejnot, przyciąga do siebie zbrodnię”.
Arthur Conan Doyle
Gdy zasiadłam do lektury kolejnej książki Anny Klejzerowicz, zatytułowanej „Cień gejszy”, czy wiedziałam czego się spodziewać? Ależ oczywiście, że byłam dobrze przygotowana. Po „Sądzie ostatecznym” i „Ostatnią kartą jest śmierć”, oraz po zbiorze opowiadań „Złodziej dusz”, nie na darmo nazwałam autorkę „moją ulubioną kryminalistką”. Bo w jej książkach jest zawsze zawiła intryga, zagadka, żmudne dochodzenie prawdy, trup ściele się gęsto, a bohaterowie dają się lubić, a nawet można się w nich zakochać. Tak więc z radością, otwartym umysłem i oczekiwaniem na niewątpliwą przyjemność z czytania, zasiadłam do lektury.
Ale Anna Klejzerowicz nie byłaby kryminalną babką, gdyby i tym razem mnie nie zaskoczyła. Bo książka wciąga od pierwszych stron. To akurat znam, w przypadku jej twórczości. Ale przedstawione w niej wydarzenia, sięgające roku 1905 i bohaterów żyjących w Japonii, w Tokyo, tajemnica, która już od początkowych stron zdaje się wypełzać z kartek i niemal do samego końca utrzymuje czytelnika w niepewności, sprawia że ma się nieopanowaną ochotę zajrzeć na ostatnią stronę. Co, w przypadku tego gatunku, jest wszakże zbrodnią samą w sobie! Tak więc zagryzając zęby, warcząc, wzdychając i wydając inne onomatopeiczne odgłosy, postanowiłam wytrwać, chociaż pokusa była wielka. I pewnie dlatego też, „połknęłam” tę książkę w sumie w 24 godziny, odliczając czas, kiedy byłam w pracy i robiłam inne rzeczy, zwane „obowiązkami domowymi” (czy tylko ja nie lubię tego określenia?)
Tak więc czytałam, przeżywałam, denerwowałam i… uczyłam się. Tak, właśnie. Uczyłam. Bo „Cień gejszy” to nie tylko kryminał, to także niezła lekcja historii, dotycząca Japonii, jej wojny z Rosją na początku ubiegłego wieku, budowy kolei transsyberyjskiej i wielu autentycznych wydarzeń. A także lekcja sztuki, dzięki której dowiedziałam się, jak powstawały drzeworyty, kto je tworzył, jakie było największe wydawnictwo w tamtych czasach w Kraju Kwitnącej Wiśni i kim były gejsze. To wszystko daje fantastyczne tło do przedstawionych w książce wydarzeń i godna podziwu jest tutaj konstruktywna wyobraźnia autorki, która połączyła wydarzenia sprzed ponad stu lat, z obecnymi czasami i stworzyła doskonałą konstrukcję zależności i chronologii wydarzeń. Za to dziękuję i wyrażam szczery podziw. Bo wszystko jest autentyczne, realne i zrozumiałe. Bo tak jak i obecnie, tak i kiedyś ludzie kochali się, nienawidzili i zabijali, a powodem często były po prostu… pieniądze. Tak jest zbudowany świat i my, ludzie. W „Cieniu gejszy” odnajdziemy i zdradę i stracone zaufanie, tragiczną miłość, morderstwa i współczesne afery polityczne. Ta książka to sieć powiązań i zależności odległych światów.
Polecam „Cień gejszy”, gdyż jest to kryminał z historią w tle, z Japonią w tle, a dodatkowym atutem są tutaj postaci głównych bohaterów, których znamy już z „Sądu ostatecznego”. Tak więc dziennikarz śledczy, Emil Żądło, jego ukochana Marta i przyjaciel Emila-komisarz Zebra. Jeśli lubicie zagadki, zagmatwane historie z przeszłości, połączone z obecnymi wydarzeniami, intrygi, wątek miłosny i akcję kryminalną, to ta książka na pewno jest dla was. Dajcie się uwieść czarowi dawnej Japonii i zagadkowemu spojrzeniu gejszy. Bo warto!
aaa, mam ciarki i już się nie mogę doczekać lektury... a wiesz jak ze mną jest... i jak jest z moją "kolejką" książek... i moim umysłem... recenzja super :)
OdpowiedzUsuńZapisuję na mojej liście "do przeczytania", bo Twoja recenzja niesamowicie mnie zachęciła. Czas na dobry kryminał! :)))
OdpowiedzUsuńNie przepadam za kryminałami, ale te liczne wątki historyczno-kulturalne, to dla mnie idealna motywacja do przeczytania książki :)
OdpowiedzUsuń