Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa WAB.
Byłam przekonana, że żadna powieść obyczajowa, w której
zabraknie wątku sensacyjnego lub kryminalnego, nie będzie w stanie mnie uwieść,
pochłonąć, zaintrygować. Nie wiem skąd wzięła się ta głupia pewność, pewnie z
jakiś dziwnych uprzedzeń, których nie powinnam przecież mieć. Czasami coś
człowiek sobie po prostu ubzdura, wierząc, że tak właśnie jest. A potem
następuje zderzenie z czymś nowym, co sprawia, że cała ta dziwna wiara upada i
jedyne co pozostaje, to zaskoczenie.
Tak właśnie było ze mną po lekturze powieści „Irena”
autorstwa matki i córki, czyli Małgorzaty Kalicińskiej i Basi Grabowskiej.
Zupełnie nie wiedziałam o czym jest ta książka, nie czytałam wcześniej nic o
niej, ale gdy wydawnictwo WAB zaproponowało mi jej lekturę, zgodziłam się,
trochę na zasadzie eksperymentu. I w sumie jak każdy eksperyment, ten przyniósł
mi wiele zaskakujących wyników.
Bohaterkami tej powieści są trzy kobiety. Matka-Dorota,
córka-Jagoda i ciotka-Irena. Łączy je przeszłość, wspomnienia, wspólne
przeżycia, a Dorotę i Irenę także pewien bolesny rodzinny sekret. Jagoda to
młoda yuppie, pracownica korporacji, żyjąca szybko, za szybko, spalająca się w
codziennych zmaganiach z korporacyjnym potworem, nie mająca na nic i dla nikogo
czasu. W jej życiu pojawia się mężczyzna, z którym cyklicznie uprawia seks i
tak jest zapętlona w tym swoim pędzie, że nie dostrzega tego co najważniejsze.
Bo przecież najważniejsza jest… miłość. I ta rodzicielska i ta pierwsza,
jedyna, niepowtarzalna. Matka i córka przestają się rozumieć, ogrom wzajemnych
pretensji zaczyna je przytłaczać, a ciotka Irena zawsze musi stać się dla nich
buforem, rozjemcą, sędzią, czasami łaskawym, innym razem surowym.
„Irena” to niesamowicie wciągająca powieść o rodzinie,
tajemnicach, uprzedzeniach, przemilczanych sprawach. O miłości, która jest
silniejsza, niż cokolwiek innego. O braku porozumienia, które czasami może
doprowadzić do tragedii. O marzeniach i pragnieniach, które przecież ma każdy,
bez względu na to, jaką pozycję społeczną zajmuje i ile pieniędzy zarabia.
Niewątpliwym urokiem tej książki jest ujmujący język, świetnie zarysowane
postaci i dynamicznie rozwijająca się akcja. A także ogrom uczuć i wzruszeń,
jakie serwowane są czytelnikowi. Nie zabraknie też humoru.
I cóż. Tak właśnie upadają uprzedzenia. Jestem zafascynowana
i w pełni kupiona przez ten duet autorski. Już nigdy więcej nie powiem, że to
lektura nie dla mnie, takim opiniom na wyrost mówię stanowcze nie! A do lektury
„Ireny” gorąco wszystkim zachęcam.
raczej nie wypowiadam się na temat autorów, którzy mnie nie zachwycają, ale zawsze czytam książki, których nie znam, więc jeśli ta wpadnie mi w oko na pewno ją przeczytam, dużo bardziej do gustu przypadła mi p.Kasia Michalak, jeśli chodzi o panią, wygląda pani sympatycznie, ale przyznam się szczerze, że chyba nie czytałam żadnej pani książki, jednak sięgnę po jakąś na pewno, jeżeli znajdę w naszej bibliotece miejskiej takową, muszę przyznać, że te blogi autorów - pisarzy bardzo mi się podobają, to prawie jak kontakt z książką pozdrawiam panią bardzo sedrecznie i jak tylko coś przeczytam napiszę do pani, chyba, że mi się nie spodoba, to wtedy przemilczę
OdpowiedzUsuńRównież pozdrawiam i zachęcam do lektury, zarówno moich książek, jak i książek innych polskich autorów:)
OdpowiedzUsuńJak mi miło, że pani mi odpisała... wie pani, niewiele mam kontaktu z drugim człowiekiem, choć czasu na zawieranie znajomości, a tym bardziej śmiałości do tego nie mam zbyt wiele, dlatego tym bardziej jest mi miło, pozdrawiam panią bardzo serdecznie.
UsuńPolskich autorów czytam najwięcej, kiedyś uwielbiałam książki Jonathana Carrolla, Stephena Kinga i Mastertona, Agathę Christie. Teraz z zamiłowaniem śledzę właśnie rodzime tytuły.
O Stephen King, zawsze mówię, że się na nim wychowałam:) A moja ulubiona powieść to "Wielki marsz".
UsuńBardzo chcialabym przeczytac te ksiazke :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Czytam książki pani Kalicińskiej.czytam właśnie dlatego,że są w nich wspomnienia.Nie zawsze miłe,nie zawsze przyjemne,ale sięgają czasów tak dobrze mi osobiście znanych.Często łapię się na tym,że czytając widzę siebie młodszą o kilkadziesiąt lat.Te czasy,tak sugestywnie przez panią Małgosię często opisywane/stan wojenny w Lilce,dzieciństwo autorki w Fikołkach na trzepaku sprawiają,że często myślę sobie-kurcze tak było-ja to pamiętam!Ireny jeszcze nie czytała,ale na pewno po nią sięgnę.Dziękuję za recenzje.
OdpowiedzUsuńCiekawie się zapowiada :)
OdpowiedzUsuńJa tę lekturę sobie na razie daruję, ale kiedyś może po nią sięgnę. Za dużo stosów do czytania, trzeba się z nimi uporać.
OdpowiedzUsuń