wtorek, 20 września 2011

Władysław Zdanowicz "Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku"


"Tak sobie myślę, że wystarczyłoby, jakby każdemu poborowemu dali do przeczytania "Dobrego wojaka Szwejka" i kazali stosować jego zasady. Daję słowo, że będziemy wtedy najlepszą armią na świecie. Zresztą Szwejk to chyba nadal jest w naszej armii, bo wszystko, co tam jest opisane, pasuje do nas jak przysłowiowa dupa do majtek. Może ciasna, ale jak się człowiek zaweźmie, to się zmieści. Najważniejsza zasada jest taka (...) Nigdy nie śpiesz się z wykonaniem rozkazu, gdyż zawsze może on zostać zmieniony. I to sprawdza się w stu procentach".


To jedna z wielu odkrywczych i nader prawdziwych myśli szeregowca Piotra Leńczyka, bohatera książki Władysława Zdanowicza "Misjonarze z Dywanowa. Polski Szwejk na misji w Iraku. Część I, PINKY czyli Nowicjusz". Leńczyk wskutek dziwnego zbiegu okoliczności i biurokratycznych zasad panujących w wojsku, trafia do oddziału wyjeżdżającego na misję stabilizacyjną w Diwaniji. Jest w oddziale plutonowego Zalewskiego "Zalewa", wraz z nim Zdanowicz, Baryła, Jasiński i wielu innych żołnierzy próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości i jednocześnie nie dać się zabić. Sami zresztą nie wiedzą, co jest gorsze, wyjazdy na patrole z dwiema paczkami amunicji, czy pilnowanie swoich rzeczy, żeby nie zabrała ich amba. A amba to takie zwierze, co z wojska wszystko zabierze. Więc każdy żołnierz musi mieć oczy dookoła głowy, bo nigdy nie wiadomo co amba sobie upatrzy. Pas, menażkę, naboje, kamizelkę, ukrytą butelkę wyskokowego napoju? Trzeba być czujnym na każdym kroku.

Książka ta jest jedną wielką skarbnicą powiedzonek, zachowań, zasad, czasami ich braku, utartych przekonań dotyczących armii i ludzi w niej będących. Czytając tę opowieść o szeregowcu Leńczyku i jego kompanach, trzeba przygotować się dosłownie na wszystko. I na pewno mieć bardzo silne mięśnie brzucha, gdyż lektura ta gwarantuje notoryczne wybuchy śmiechu. I uważny czytelnik dostrzeże także, że czasami może to być śmiech przez łzy. Bo jest to również gorzka satyra na polską armię i ludzi nią zarządzających. Na skostniałe przepisy i biurokratyczne zasady, które czasami nijak się mają do rzeczywistości. Władysław Zdanowicz stworzył historię, w kórej realizm miesza się z satyrą, a przedstawione sytuacje są czasami tak nieprawdopodobne, że zwykłemu "cywilowi" mogłoby się wydawać, że jest to tylko bogata wyobraźnia autora. Lecz tutaj dostajemy właśnie tę gorzką pigułkę do przełknięcia. Bo nie zawsze jest to tylko fikcja literacka.

Zachęcam do lektury tej historii, zabawnej, wzruszającej, czasami trzymającej w napięciu, z niebywale wyraziście nakreślonymi postaciami i zastanawiającymi podobieństwami do osób realnych i z bohaterami noszącymi sparafrazowane nazwiska ludzi z pierwszych stron gazet.

Nie ukrywam, że tematy związane z wojskiem stanowią obszar moich... powiedzmy zainteresowań, ale sposób, w jaki Autor przedstawił tę historię, po prostu zwala z nóg. Rewelacyjna lektura, od której nie można się oderwać. Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak sięgnąć po część drugą.
Polecam, zachęcam i uprzedzam... Gwarantowane wybuchy dzikiego śmiechu! To w sumie powinno znaleźć się na okładce, jako ostrzeżenie!

2 komentarze:

  1. Wybuchy dzikiego śmiechu są potrzebne ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kolejna książka do wypożyczenia, dobę się jeszcze wydłuży by starczyło czasu na wzystk ;)

    OdpowiedzUsuń