sobota, 18 sierpnia 2012

Jak Lukas załatwia sprawy... (fragment Zakrętów losu-Braterstwa krwi)


"Gdy Adam Księżopolski w przyszłości wspominał tamtą noc, jedyne, co pamiętał, to moment, w którym został poderwany do góry i rzucony z wielką siłą na ścianę. Słyszał krzyki swoich kumpli, głuche uderzenia ich ciał o podłogę bądź o sprzęty domowego użytku. Lecz nie skupiał się nad tym, nie analizował, bo został podniesiony do pionu, jakby ważył dziesięć deko i ze zdumieniem zorientował się, że nie dotyka stopami podłoża. Jakiś wielki facet trzymał go za gardło, a w jego oczach zobaczył czystą, zimną nienawiść. Miał wrażenie, że skądś zna tego faceta, ale zamroczony alkoholem i narkotykami umysł, a teraz jeszcze poddany głębokiemu stresowi i wszechogarniającemu strachowi, nie potrafił sobie przypomnieć, skąd zna tego wielkoluda.
Łukasz czuł, że wystarczyłby jeden ruch, a złamałby kark temu śmieciowi, uwalniając świat od kolejnego chwasta zabierającego tlen bardziej wartościowym istotom. Ale nie mógł tego zrobić, bo miał jeszcze kilka rzeczy do wykonania, a poza tym szkoda by było iść do więzienia za zlikwidowanie takiej kupy gówna, jaką był pan prezes Księżopolski.

– Kim jesteś? Co chcecie? – wyjąkał, patrząc z przerażeniem w lodowate niebieskie oczy.

– Jestem twoim koszmarnym snem… – powiedział Łukasz spokojnym głosem.

– Znam cię…

– Dopiero mnie poznasz, obiecuję. – Łukasz puścił gardło mężczyzny, który skulił się i zaczął kaszleć, ale nie miał czasu, żeby doprowadzić się do porządku, bo poczuł silny ucisk na karku i w tym samym momencie został popchnięty w kierunku łazienki. Tam stanął przed lustrem i zobaczył, że stoi za nim ten przerażający wielki facet.

– Powiem ci, skąd mnie znasz. Z parkingu przed Magnolią.

Łukasz zobaczył zrozumienie w oczach trzymanego przed sobą mężczyzny, a zaraz potem przerażenie.

– Ale, człowieku, mówiłeś, że nic nie chcesz, że nie ma sprawy.

– Bo nie ma. W dupie mam samochód. Chcę, żebyś popatrzył w lustro i powtarzał za mną. – Wzrok Łukasza nie miał w sobie nic z człowieczeństwa. Wyglądał teraz jak pozbawiona uczuć maszyna, której jedynym zadaniem jest zabijanie.

– Ale o co ci chodzi? – Adam próbował się wyrwać, ale Łukasz wbił w jego kark palce jak kleszcze, wywołując u niego jęk bólu.

– Powtarzaj, śmieciu, co ci powiem! – wysyczał do ucha przerażonego mężczyzny.

– Co mam powtarzać? – Księżopolski zaczął trząść się ze strachu, a po jego nogach pociekł ciepły strumień moczu.

– Jestem najgorszym gównem, jakie mogło pojawić się na tym świecie. Powtarzaj. – Łukasz wbił pięść w nerki mężczyzny, który zgiął się w pół, wyjąc z bólu. – Mów!!! – ryknął Łukasz, a wtedy Księżopolski zaczął powtarzać wszystko to, co mówił mu do ucha wściekłym szeptem ten wielki przerażający człowiek.

– Biłem, gwałciłem, traktowałem jak śmiecia moją żonę. Zmieniłem jej nawet imię, jakby była pierdoloną zabawką kupioną na targu. Pożyczałem ją moim kolegom, bo tak się robi z ulubionym gadżetem. Pożycza się najlepszym kumplom.

Księżopolski powtarzał to wszystko, płacząc, smarkając, plując, a Łukasz za każdym razem wbijał twarde pięści w ciało tego mężczyzny, utrzymując go w pionie i nie pozwalając odwrócić wzroku od ich odbić w lustrze. W końcu odwrócił słaniającego się mężczyznę i spojrzał mu prosto w oczy.

– A teraz, skoro miałeś jaja, żeby poniewierać swoją żoną, zrób to samo ze mną, śmieciu. Już! – Łukasz puścił go, a on upadł na kolana, plując i charcząc. – Wstawaj, panie prezesie. Wstawaj! –wrzeszczał, a Księżopolski nie był w stanie podnieść się na nogi. Łukasz poderwał go do góry i wysyczał mu twarz: – Teraz ja będę mówił, a ty kiwaj głową, czy rozumiesz, co do ciebie mówię. Kapujesz?

– Ttak… – wyjąkał zakrwawiony mężczyzna.

– Zapomnisz, że istniał ktoś taki jak Magda i ktoś taki jak twój syn, Kacper. Dasz jej rozwód, zapłacisz tyle, ile będzie chciała. Kupisz jej mieszkanie. I, kurwa, nigdy więcej się do niej nie zbliżysz.

– Jesteś nienormalny… – wyszeptał Adam, patrząc przerażonym wzrokiem na Łukasza.

– Jestem. – Ten uśmiechnął się szeroko. – Wiesz, co robiłem z takimi gównianymi damskimi bokserami? Wywoziłem do lasu. I kazałem kopać dół. Masz szczęście, że obiecałem komuś, że tego nie zrobię. Ale pamiętaj… Moja obietnica wiecznie trwać nie będzie. A za to, co jej zrobiłeś, skurwysynu… Nie prześpisz spokojnie ani jednej nocy. Bo ja wrócę. Pojawię się nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy. Nigdy nie będziesz tego wiedział. Nie będziesz się mnie spodziewał. I przypomnę ci, kim naprawdę jesteś. Znowu staniemy przed lustrem i wyrecytujesz swoją jebaną mantrę. Że jesteś nic nie wartym, żałosnym skurwielem, który nie szanuje nikogo i niczego. A teraz, panie prezesie… – Łukasz podniósł go do góry, czując jego wiszące w powietrzu stopy. – Dobranoc, śmieciu! – Wziął głęboki zamach i uderzył mężczyznę głową w sam środek czoła."


 

8 komentarzy: