Dziwny ekletyczny świat,
pełen niespodziewanych obrazów, zaskakujących, poruszających,
brudnych, ponurych. Bohaterowie tak odmienni, z pozoru pochodzący z
rożnych rzeczywistości, a jednak coś ich łączy. Ich myśli
tkwiące głęboko w obecnym świecie, który znamy i my i w którym
żyjemy.
Dawid Kain w swojej
metafizycznej powieści „Punkt wyjścia” wprowadza czytelnika
niemal w trans, tworząc historię pozornie chaotyczną, ale
jednocześnie anektującą uwagę czytającego i nie dającą się
tak łatwo zapomnieć.
Trzech mężczyzn, tak
innych, sobie obcych, poszukujących.
Damian to neurotyczny
pisarz, izolujący się, unikający innych ludzi, żyjący w dusznym
zamkniętym świecie, mający nadzieję na stworzenie wiekopomnego
dzieła.
Rafał, szalony, żyjący
chwilą, na krawędzi, bez zasad i ograniczeń, z nowo poznaną
dziewczyną rzuca się w wir ryzykownego nocnego życia, pełnego
perwersji i atawistycznego zepsucia.
Uzdrowiciel, który daje
i odbiera, leczy i rani, może także odpowiedzieć na pytania, które
nurtują bohaterów.
Wydaje się, że tylko
odnalezienie białej chaty będzie i wyjaśnieniem i ukojeniem i
zbawieniem.
Lecz nie można zakładać
niczego z góry, bo sama fabuła jest tak samo nieprzewidywalna, jak
i bohaterowie.
Język poraża,
fascynuje, jest tożsamy ze światem, jaki opisuje. Prosty, wulgarny,
brudny. Cała historia, pomimo swojej zagadkowości jest jednak czymś
nietuzinkowym, czymś intrygującym, jednocześnie klimatycznym i
wciągającym.
Dla kogo jest „Punkt
wyjścia”? Chyba dla czytelnika, który szuka w literaturze czegoś
nowego, nie deprymują go wyszukane wulgaryzmy, niesmaczne opisy i
brak wyrazistego wątku, na rzecz urywanych wrażeń, strzępków
wyrwanych z kontekstu. A jednak prowadzących do jakiegoś finału.
Ostra, świeża, inna.
Tak mogłabym określić książkę Dawida Kaina. Z niewątpliwym
pazurem i pomysłem na siebie.
„Pożałowałem, że
tu jestem. W tym tramwaju, na tej planecie, w ogóle. Lepiej byłoby
nie być, tak, o wiele lepiej. Zawsze mam głęboki żal do rodziców,
że mnie zrobili. Nie mogę im tego wybaczyć, a i zapomnieć trudno,
codziennie budząc się w tej samej znoszonej już skórze,
codziennie widząc w lustrze tego samego faceta, z którym nie mam
przecież nic wspólnego. Jakie mieli pobudki? Na pewno
wystarczające? Jeżeli nie była to tylko zwyczajna wpadka, to
naprawdę nie wiem, jaki cel im przyświecał i czy uświęcał
podjęte środki. No rozumiem-trochę obopólnej radości z włożenia
członka w pochwę... Ale w efekcie ileż lat moich cierpień
skutkiem tej ich zabawy!”1
1Str.
24, Punkt wyjścia, Dawid Kain, Oficynka, 2012.
Po takiej rekomendacji, aż chce się przeczytać książkę. Lubię, kiedy pisarz nie boi się wyjść poza przyjęte standardy, choć zdarza się, że nie potrafi podołać zadaniu. Jeśli w tym przypadku się udało to wciągam "Punkt wyjścia" na listę książek do przeczytania :)
OdpowiedzUsuń