wtorek, 19 lutego 2013

Sylvia Day "Dotyk Crossa"

Historia całkiem banalna. Taka, jakich teraz wiele, począwszy od osławionego (czytaj: przereklamowanego) Greya.

Eva Tramell przybywa do Nowego Jorku i zamieszkuje wraz ze swoim biseksualnym przyjacielem w apartamentowcu na Manhattanie. Dzięki matce, a właściwie ojczymowi, stać ją na takie luksusy. Młoda kobieta rozpoczyna pracę w agencji reklamowej, nie wiedząc tak naprawdę do czyjego imperium należy ta firma. W wejściu do wieżowca "Crossfire" wpada (niby przypadkiem) na zniewalająco przystojnego mężczyznę. Wysokiego, postawnego, z pięknymi kręconymi dłuższymi włosami, ubranego w kosztowny garnitur. I jak nietrudno się domyślić, pomiędzy tą dwójką z miejsca nawiązuje się silne wzajemne przyciąganie, oparte na zniewalającym wprost pożądaniu. Wkrótce okazuje się, że ten boski facet to właściciel połowy Manhattanu, czyli Gideon Cross, złote dziecko biznesu, znamienity przykład na to, że czasami spełnia się amerykański sen. I oczywiście właściciel firmy, w której pracuje Eva.
Nie będę streszczać książki, powiem jedynie, że fabuła obfituje w mocne i sugestywne opisy erotycznych zmagań bohaterów, w różnych konfiguracjach i z olbrzymią częstotliwością i intensywnością. Cross jest niezniszczalny, niczym superman przedziera się przez kolejne fazy orgazmu Evy i jako biznesmen z krwi i kości zawsze doprowadza sprawy do końca. Poza tym oczywiście jest kilka innych wątków, między innymi tajemnica z przeszłości Evy i Gideona.

Tak więc czy jest coś, co mnie ujęło w tej powieści, której tematyka jest obecnie tak popularna, a nowe "orgazmastyczne" opowieści pojawiają się jak grzyby po deszczu? No cóż. "Dotyk Crossa" na pewno jest o wiele lepiej napisany niż wspomniany wyżej Grey. Bohaterka jest dojrzalsza, bohater mniej irytujący i o wiele bardziej pociągający. Oboje mają swoje własne demony, dzieciństwo skażone i zniszczone, teraz pogrążają się w miłości do siebie, pragnieniu i uzależnieniu. Powiem szczerze, tę książkę czyta się szybko i gładko i jeśli to ja miałabym decydować, którą z tych dwóch bardziej promować, na pewno wybrałabym Crossa, bo jest po prostu lepsza. I stylistycznie i fabularnie. A poza tym bohaterowie mnie nie irytowali, tak jak robiła to wkurzająca do cna "wewnętrzna bogini" w Greyu.

Czy polecam? Jeśli lubicie taką literaturę i owszem. Spróbowałam i nie odrzuciło mnie, czasami reklama to nie wszystko, czasami lepiej przekonać się na własnej skórze. Teraz mam zamiar przeczytać tom drugi, mając nadzieję, że nie odrzucę go, tak jak zrobiłam wiadomo z jaką kontynuacją;)

5 komentarzy:

  1. Ja spasuję, bo nie ciekawi mnie literatura erotyczna...

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja się wypowiem , jak przeczytam , a, ze posiadam , to i będzie okazja.

    OdpowiedzUsuń
  3. Literatury erotycznej już na pęczki ostatnio na rynku... Żeby jeszcze to się dało czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Stylistycznie faktycznie jest lepsza od Greya, ale jeśli chodzi o bohaterów i fabułę, to zostanę przy Fiftim. Według mnie są bardziej plastyczni i autentyczni, a w Crossie przede wszystkim irytowało mnie to krążenie bohaterów wokół siebie. Niezdecydowani i przerysowani.
    Dotyk Crossa jest fajną pozycją jeśli chodzi o temat erotyki, bo książka jest odważna, acz nie wulgarna. Jednak jeśli wyciąć ten temat pozostanie nam zupełnie zwyczajny romans.
    Także, Crossa będę kontynuować już tylko z czystej ciekawości.

    OdpowiedzUsuń