Zaczął się
ostatni tydzień mojego starego życia. Przeczuwałem, że gromadzą się nade mną
chmury; nie mogłem się pozbyć tego wrażenia. Ale spokojnie szedłem do przodu.
Witałem każdy kolejny dzień. Przecież nie mogłem się zatrzymać ani cofnąć. Bo i
po co? Przyjmowałem los, pokonując każdy jego zakręt, choćby był najbardziej
zawiły i zaskakujący. Bo na tym chyba polegało życie? Taką drogę obrałem i nie
miałem zamiaru zmieniać trasy. Ale czułem, podświadomie, każdym możliwym
zmysłem, że coś się szykuje. Że los coś dla mnie przygotował. I w sumie, gdy
stało się to, co się stało… nie byłem zbytnio zdziwiony. Przyjąłem to
zrządzenie losu jak dobrego przyjaciela, na którego czekałem i który czekał na
mnie. Tak było najlepiej. Przyjąć to jak mężczyzna, bez mazgajstwa i robienia tragedii.
I tak też zrobiłem. Wiedziałem też coś więcej: że na pewno nie można mnie
nazwać zdrajcą i potrafię uszanować ludzi, z którymi współpracowałem. Ale na
pewno jestem kurewsko mściwy i nigdy nie zapomnę o wyrządzonej mi krzywdzie. A
raczej świństwie. Bo inaczej nie można było tego nazwać.
Tamtego dnia
wszystko toczyło się swoim torem. Rano pojechałem na siłownię, potem zaliczyłem
bieżnię. Zajrzałem na wydział do Justyny. Chciałem wyciągnąć ją na kawę, ale
miała ćwiczenia, więc wróciłem do domu. Coś zjadłem i posprzątałem, bo lubiłem
porządek. Gdy późnym popołudniem miałem jechać do klubu, zadzwonił do mnie
Wasyl.
– Lukas,
jesteś na mieście?
– Jadę
dopiero. Dzieje się coś? – spytałem, zakładając kurtkę i rozglądając się za
kluczykami do samochodu.
– Cholera,
ten debil Buźka miał dzisiaj zawieźć towar do Legnicy, do mojego człowieka, ale
tak wczoraj zachlał, że nikt nie jest w stanie go dobudzić.
– A jaki
towar?
– Przyjedź,
to pogadamy. Jestem u siebie. Lukas, na ciebie zawsze można liczyć!
– Dobra, zaraz
będę – odparłem i po chwili byłem na zewnątrz.
Gdy wszedłem
do klubu, Wasyl rozmawiał z kimś przez telefon i wyglądał na wkurwionego.
Usiadłem przy barze i czekałem, aż skończy rozmowę. Odłożył telefon i popatrzył
na mnie.
– Lukas, pojedziesz
do tej cholernej Legnicy? Mam do ciebie zaufanie. I w sumie wiem, że załatwisz
to lepiej niż pieprzony Buźka.
– Pojadę –
kiwnąłem głową.
Średnio mi
się uśmiechało przewożenie jakiegokolwiek podejrzanego towaru, ale wcześniej robiłem
już takie rzeczy, więc wiedziałem, że i tym razem sobie poradzę. A poza tym nie
mogłem przecież go tak zostawić. To był także mój biznes. I jak się za coś brałem,
to starałem się robić to dobrze i dawać z siebie wszystko. Pracownik miesiąca.
Albo i roku.
Okazało się,
że muszę przewieźć jedynie paczkę marihuany do człowieka Wasyla w Legnicy. Nie
było żadnego ryzyka, zresztą do tej pory byłem czysty i nienotowany. Dlatego
też nic nie wzbudziło mojego niepokoju.
Zabrałem
towar, wsadziłem go do sportowej torby, z którą jeździłem na siłownię, i
ruszyłem w trasę. Pogoda była piękna; pod koniec maja panował upał. Jechałem
autostradą. Nastawiłem muzykę Hansa Zimmera, założyłem okulary i przez chwilę czułem
się szczęśliwy i wolny od trosk. I nie myślałem o swoim życiu, o swoich
wyborach i o narkotykach, które spoczywały w bagażniku mojego samochodu. Po
prostu jechałem przed siebie i przez chwilę chciałem przycisnąć pedał gazu i
pomknąć przed siebie, nikomu nie mówiąc, gdzie jestem i co robię. Zniknąć z
zasięgu wzroku i nie być zależnym od kogokolwiek. To byłoby naprawdę coś! Coś,
o co warto byłoby walczyć i zaryzykować. Ale tymczasem… Musiałem zrobić to, co
do mnie należało, a pragnienie wolności odłożyć na później.
Na dużo, dużo
później…
Zjechałem z
autostrady i już miałem skręcać w prawo, gdy zobaczyłem stojący na poboczu
policyjny radiowóz. Nie zaniepokoiło mnie to zbytnio, gdyż miliony razy byłem
zatrzymywany, przeważnie za przekroczenie prędkości. Policjant nakazał mi
zjechać na pobocze. Zatrzymałem się i wysiadłem z samochodu, patrząc na
podchodzącego do mnie gliniarza. Ten kazał mi pokazać dokumenty. W tym samym
czasie podszedł drugi i zaczął okrążać moje auto dookoła.
– Niezły wóz.
Lubi się przycisnąć, co? – zapytał, zaglądając do środka przez boczną szybę.
Wzruszyłem
ramionami, czując, że coś jest nie tak.
– Jechałem
zgodnie z przepisami – odparłem.
– Jasne. A
trójkąt pan ma?
– Mam.
– Proszę
otworzyć bagażnik – rozkazał ten, który sprawdzał dokumenty.
Spokojnie
podszedłem do tyłu samochodu i otworzyłem. Czułem, jak mocno bije mi serce, ale
nie dawałem po sobie poznać, że choć odrobinę się zdenerwowałem. A
zdenerwowałem się jak cholera.
– Tutaj jest
– wskazałem na złożony z boku trójkąt.
– Proszę
włączyć światła i kierunkowskazy – kazał drugi gliniarz, stając przy otwartym
bagażniku. Chciałem go zamknąć, ale gliniarz skutecznie mi to uniemożliwił. I
wtedy już wiedziałem, że nie zatrzymali mnie przypadkiem, by przeprowadzić
zwykłą kontrolę drogową. Oni… po prostu na mnie czekali.
Wsiadłem do
samochodu i zrobiłem to, co kazał gliniarz. Przez podniesioną klapę bagażnika
nie widziałem, co robi ten drugi. Usłyszałem tylko, że tamten policjant mówi
coś do tego, który stał koło mnie. Po chwili gliniarz spojrzał uważnie w moją
stronę i otworzył drzwi od samochodu.
– Proszę
wysiąść!
– Coś jest
nie tak? – spytałem, wiedząc doskonale, co, do cholery, jest nie tak. Nie tak
było to, że złapało mnie dwóch gliniarzy, którzy wiedzieli, że w bagażniku mam
paczkę pierdolonej marychy! A wiedzieć to mogli tylko z jednego źródła, bo nie
byli pieprzonymi jasnowidzami!
– Wysiadaj! –
i tak skończyły się uprzejmości.
Wyszedłem
powoli, myśląc, że bez trudu poradziłbym sobie z tymi dwoma facetami. Obydwaj
byli ode mnie o głowę niżsi i nie z takimi miałem przyjemność uprawiać sport
kontaktowy. Ale co by mi to dało? Im chyba to samo przyszło do głowy, bo
widziałem, jak jeden z nich wyciągnął kajdanki, a drugi sięgnął po broń. Dobra.
Nie miałem zamiaru robić nic głupiego. Stanąłem z opuszczonymi rękoma i nagle
zostałem rzucony na maskę, wykręcono mi ręce, a na nadgarstkach poczułem ucisk
kajdanek.
Tak…
Lukas właśnie
stracił dziewictwo.
Ale ten,
który mnie w ten sposób załatwił, zapłaci za to. I to z nawiązką!
(Zakręty losu-Historia Lukasa)
link wrzucę do mojej recenzji Historii Lukasa, http://asymaka.blogspot.com/2013/02/zakrety-losu-historia-lukasa-agnieszka.html
OdpowiedzUsuńpozdrawiam