Minął kolejny tydzień od zajścia w butiku i ponownego spotkania z nim. Z Saszą. Zabrał mnie na kolację do małej knajpki na Żoliborzu. Byliśmy sami, na całe szczęście, bo już bałam się, że pojedzie z nami któryś z jego zakapiorów. O ile Sasza wyglądał jak zadbany przystojny facet, to jego, nazwijmy „koledzy”, przypominali typowych karków z siłowni, o twarzach nieskalanych myśleniem. Oczywiście było to mylne, poznałam już trochę to towarzystwo, niejeden „kark” okazywał się całkiem ogarniętym gościem, ale pierwsze wrażenie było jednoznaczne. Natomiast Sasza… był całkiem inny. Umiał słuchać, a kiedy już coś mówił, miało to sens i ukryty przekaz. Wpatrywał się we mnie tymi cholernie granatowymi oczami i zdawał się pochłaniać każde moje słowo. Chciał wiedzieć o mnie wszystko. A ja, choć do tej pory nie lubiłam opowiadać o sobie, to otwierałam się przed nim, zaskakując samą siebie.
- Jak z tym twoim starym? Męczy cię? - Kiedy zjedliśmy, kelnerka przyniosła dla mnie czerwone wino, a dla niego wodę. Oddaliła się niepostrzeżenie, a on wpatrywał się we mnie, a ja nie czułam się jak na przesłuchaniu. Pragnęłam mu wyznać wszystko. Zrzucić to z siebie, jak okropny ciężar, który przygniatał mnie niemal od urodzenia.
- Ostatnio nie. Znalazł mnie, przypadkiem zapewne.
- Nie ma przypadków w życiu.
- Myślisz, że wszystko jest zaplanowane?
- Wszystko. - Odparł twardo.
- Nasze życie też?
- Tak. Sam je sobie planujemy, ale czasami inni ludzie robią to za nas.
- Ja mam zamiar swoje życie wziąć w swoje ręce.
- Ja zrobiłem to już dawno. Ale nie zawsze wychodzi to, co człowiek sobie planuje. No więc jak z tym twoim starym? - Utkwił we mnie swój intensywny wzrok. Odniosłam wrażenie, że woli słuchać mnie, niż mówić. Ale nie martwiłam się tym. Pasowało mi to. Wreszcie znalazł się ktoś, kto chciał mnie słuchać. Kto patrzył na mnie i dostrzegał mnie. Inkę. Kobietę, która chciała jedynie poznać smak życia.
- Urodziłam się w gównianej rodzinie. Wiesz, rodziny się nie wybiera, ale jeśli ja gdzieś coś tam wylosowałam, to chyba nie był mój dzień. Trafiłam najbardziej felerny los ze wszystkich możliwych. Patologia po całości. Wódka i bieda. Zestawienie idealne.
- Ale wyrwałaś się. - Sasza sięgnął po wodę i patrzył na mnie znad trzymanej szklanki. W innym wypadku taki natrętny wzrok pewnie by mnie irytował, a może peszył, ale gdy on tak na mnie patrzył… Nie przeszkadzało mi to. Oddawałam mu spojrzenie i czułam się jakoś dziwnie bezpiecznie. I ufałam mu. Nie znałam go, ale ufałam. To było dziwne, lecz nie analizowałam tego. Chciałam po prostu wyznać mu wszystko i zrzucić z siebie to całe gówno, które we mnie zalegało od lat.
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz