Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Dawno nie sięgałam po książki Kinga, który przecież należy
do moich ulubionych autorów. Miałam przerwę w czytaniu jego powieści, a jeśli
już, to wracałam do moich ulubionych, czyli do „Wielkiego marszu”, „Christine”
czy „Smętarza dla zwierząt”. Do mojej biblioteczki trafiła najnowsza książka
mistrza horroru, zatytułowana „Joyland”. I od razu widać, że to całkiem inny
King, niż ten, którego czytałam w czasach liceum.
„Joyland” w sumie ciężko mi zakwalifikować do literatury
grozy. To raczej obyczajowy kryminał z lekkim zabarwieniem humorystycznym i
wątkiem nadprzyrodzonym. Główny bohater i jednocześnie narrator to
dwudziestoletni Devin Jones, który przedstawia czytelnikowi tę historię będąc
już starszym mężczyzną. W roku 1973 Devin przeżył poważny zawód sercowy, a
jednocześnie poznał smak namiętności i cudem uniknął śmierci. Chłopak zatrudnił
się w parku rozrywki „Joyland”, najpierw na lato, a potem został na cały sezon.
A właściwie po sezonie. Poznał wielu ciekawych ludzi i zaprzyjaźnił się z Erin
i Tomem, którzy wkrótce stali się parą. Sam Devin wciąż rozpamiętywał swój
związek z Wendy Keegan i chyba gdyby nie praca, popadłby w całkowity marazm. Na
początku można by się spodziewać zwykłej opowieści o młodzieńczych zawodach, o
poszukiwaniu rozwiązań, po prostu o życiu. Ale już wkrótce okazuje się, że King
to jednak King. Devin dowiaduje się, że przed laty, w jednym z korytarzy
Strasznego Dworu zostało popełnione okrutne morderstwo na młodej dziewczynie.
Sprawcy nigdy nie ujęto, a ofiar było więcej. Wszyscy traktują tę opowieść jako
swoistą urban legend. Jednakże niektórzy twierdzą, że przejeżdżając wagonikiem
przez tunel Strasznego Dworu widzą zamordowaną Lindę, która wyciąga dłonie,
jakby prosiła o pomoc. Devin podchodzi sceptycznie do tych opowieści, ale
jednocześnie czuje zafascynowanie. Wkrótce poznaje też samotną matkę, Annę i
jej niepełnosprawnego syna, Mike’a, którzy odegrają ogromną rolę w
nadchodzących wydarzeniach.
King z łatwością buduje napięcie, chociaż może nie aż takie,
aby chodziły od niego ciarki po skórze. Raczej jest to powolne odkrywanie poszczególnych
elementów zagadki z przeszłości, z niemałą pomocą tego co dla nas
niezrozumiałe, nieodkryte i jakby z innego świata. Na mnie większe wrażenie
zrobiły wątki obyczajowe, nie pozbawione humoru, które wniosły w powieść
świeżość i nieco sardoniczne pojmowanie ówczesnej rzeczywistości. Bohater
ironicznie niekiedy komentuje zarówno swoje postępowanie, jak i jest uważnym
obserwatorem otoczenia i ludzi. Może dzięki temu odkrywa, kto jest mordercą ze
Strasznego Dworu? Jednocześnie ukazuje swoje słabości, pragnienia i pierwsze
miłosne fascynacje. Powieść na pewno wciąga i sprawia, że czyta się ją dopóty, dopóki
jak najszybciej nie odkryje się tajemnicy sprzed lat. Oceniam tego nowego Kinga
dobrze, przypomina mi trochę klimat Zielonej Mili, gdzie też było połączenie
wątków społecznych, obyczajowych i nadprzyrodzonych. Polecam.
I jedna z licznych „złotych myśli” Devina:
„Teraz wiem tyle, że
kobiety rzadko sypiają z młodymi dżentelmenami. Wyszyjcie to na makatce i
powieście sobie w kuchni”.[1]
Nie należę do fanów Kinga, ale ta książka mnie bardzo interesuje, szczególnie po takim przedstawieniu wątków obyczajowych :)
OdpowiedzUsuńA ja należę, od lat:) A moją ukochaną książką jest "Wielki marsz". Polecam!
OdpowiedzUsuńJa i King jakoś nie chadzamy tymi samymi ścieżkami.. ale może powinniśmy zacząć?
OdpowiedzUsuńNo to najwyższy czas, sis!
OdpowiedzUsuńNieee. My z Kingem się za bardzo nie lubimy. Robiłam dwa podejścia i dwa razy poległam. Może jeszcze kiedyś spróbuję ;)
OdpowiedzUsuńAaaa, ranisz me serce, Bujaczku ;)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam ;)
UsuńMoże w wakacje zrobię te trzecie podejście i tym razem się uda ;)
Wstyd się przyznać, ale jakoś nigdy nie trafiałam na Kinga, trzeba to nadrobić tym bardziej, że moi rodzice zawsze czytali:)) Trzeba się poznać z autorem w końcu:)
OdpowiedzUsuń