Dlaczego noc nastaje po dniu?
Dlaczego zachodzi słońce, a niebo granatowieje i pokrywa się milionem gwiazd?
Dlaczego pada deszcz?
Dlaczego wieje wiatr?
Dlaczego ten świat ciągle idzie do przodu w swoim nudnym cyklu, powtarzających się frazach, przewidywalnych, znajomych, a co za tym idzie, bezpiecznych?
Bo co może się wydarzyć?
Przecież wiem, że po nocy nastanie dzień, a potem znowu noc.
Po jesieni zima, a następnie wiosna.
Przewidywalność.
Powtarzalność.
Stałość.
To dlaczego czułem się jak rzucony w wir chaosu, niepewności, szaleństwa?
Skoro nawet przyroda była powtarzalna i przewidywalna. A ja byłem rozerwany na drobne cząstki, drążony dzień i noc przez bezlitosną tęsknotę, która katowała moją duszę, moje serce, odbierała mi resztki niespokojnego snu i nie pozwalała skupić się na czymkolwiek innym. Minął miesiąc, odkąd wyszedłem z pokoju kobiety, która była dla mnie całym moim życiem, a której życie zepsułem. I nie mogłem sobie tego wybaczyć. Ale postąpiłem tak jak mnie prosiła, dałem jej spokój, odsunąłem się i czekałem. Dzień i noc, godzina za godziną, czekałem. Na jakiś najmarniejszy znak od niej, że mnie ciągle chce, że potrzebuje czasu, ale ciągle mnie chce. Lecz Sylwia milczała, a ja coraz bardziej pogrążałem się w płonnej nadziei, że kiedyś do mnie zadzwoni. I aby spróbować zrobić coś ze sobą i ze swoim życiem i postąpić też zgodnie z jej prośbą, postanowiłem pojechać do kobiety, której nie chciałem nazywać matką a zawsze o tym marzyłem. Bo musiałem poczuć w końcu ziemię pod stopami, bo ciągle lewitowałem i bałem się, że już nigdy nie poczuję gruntu i tej pewności, że jestem bezpieczny.
(Aleks, "Historia pewnego zakładu")
oh... kiedy? ja chcę już na @... wiesz cio...
OdpowiedzUsuń