niedziela, 26 sierpnia 2018

A w przyszłym roku...

Naprawdę wiele się będzie działo! Niebawem będę mogła powiedzieć Wam nieco więcej. Już nie mogę się doczekać!!!

Tymczasem wrzucam fragment książki, której premiera zaplanowana jest na luty 2019. Oczywiście nie mam jeszcze okładki, to taka książka-niespodzianka dla Was, drodzy Czytelnicy!

Proszę:


Gdy przyjechała taksówka, przez chwilę zastanawiałam się, czy nie lepiej jednak się spóźnić. Stary Opel lekko rzęził, a kierowca wyglądał nie lepiej. Jestem pewna, że jeździł już wówczas, gdy pierwsze Fiaty 125p opuszczały taśmę montażową. Ale jednak za pół godziny zaczynało się spotkanie, więc nie miałam wyjścia, wzywając kolejna taksę, na pewno bym się spóźniła. Wsiadłam, przywitałam się i powiedziałam:
- Arkady Wrocławskie. Może mnie pan na Komandorskiej, na przystanku wysadzić.
- Się robi! - Pan kierowca błysnął sztucznymi zębami (chyba że reprezentował idealny wytwór współczesnej ortodoncji) i ruszył z kopyta. Mnie wbiło w siedzenie, w radio leciał Fogg i jego „To ostatnia niedziela”, a ja miałam nadzieję, że to nie będzie mój ostatni poniedziałek. Kierowca miał dziwny zwyczaj gazowania, ze świadomością, że tuż przed nim jest skrzyżowanie, samochody i z daleka widać, że świeci się czerwone światło. Dobrze, że nic rano nie jadłam, bo zapewne uświetniłabym wyblakłą tapicerkę srebrnej strzały z rudą małpą, która pięknie podżerała blacharkę, począwszy od bagażnika, kończąc na przedniej masce, co było doskonale widoczne.  
- Czy mógłby pan nieco zwolnić? - Wybełkotałam, czując zawroty głowy.
- Się robi! - Kubica sprzed wieku nacisnął z całą mocą na hamulec, a ja niemal zaryłam w zagłówek przedniego siedzenia. Na całe szczęście dojrzałam już po prawej stronie „Arenę” i zorientowałam się, że zaraz wysiadam. 
- Dwadzieścia pięć złotych się należy. - Pan kierowca zerknął na mnie, wyciągając rękę. - Bladzieńka pani jakaś taka.
- Reszty nie trzeba. - Dałam mu trzy dychy i zapragnęłam jak najszybciej wysiąść z tego zabytku motoryzacji, z piratem wszechczasów za kierownicą. I nie wiem jak to się stało. Naprawdę. Wysiadłam, zawiał wiatr, zatrzasnęłam drzwi, w momencie, kiedy szybki i wściekły wcisnął gaz do dechy i ruszył niczym rajdowiec… i wówczas poczułam to. Szarpnięcie, odgłos rozrywania materiału, i chłód na udach. Zerknęłam na dół. Nie miałam połowy sukienki. Znaczy miałam. Zajebisty seksowny rozporek do prawego biodra. Prawie do gardła. Teraz już wszyscy widzieli moje wiśniowe gacie. Ludzie gapili się, faceci uśmiechali radośnie, a mnie trafiał powoli jasny szlag. Zarzuciłam na ramię moją nową torbę z Kazara i ruszyłam w stronę Arkad, trzymając powiewający połeć rozerwanej sukienki.
- Fiu fiu, ale nóżka! - Pan Żul, który często sterczał przy wejściu do Arkad od strony Komandorskiej, gwizdnął przeciągle i uśmiechnął się, ukazując uroczą samotną „jedynkę”.
Burknęłam coś niezrozumiałego nawet dla mnie, Żul dostrzegł chyba mord w moich oczach, bo zainteresował się srebrzystą krainą szczęśliwości, czyli koszem na śmieci, umiejscowionym tuż przed rozsuwanymi automatycznie drzwiami. Ja energicznie ruszyłam Swobodną, do wejścia głównego do biurowca. Tam, nie zważając na pełne zainteresowania spojrzenia ochroniarzy, dotarłam do wind i na szczęście udało mi się wjechać na dziewiąte piętro bez towarzystwa. Jak wiatr wiosenny przemknęłam przez recepcję, krzycząc w stronę Martyniki, że już jestem i zamknęłam się w swoim pokoju.
- O jezuuuu. - Wysapałam, usiadłam na krześle i spojrzałam z rozpaczą na swoją zdewastowaną sukienkę. Anka, Łukasz i Antek zerknęli na mnie za swojego przepierzenia, bo byłam jakby ich kierowniczką i miałam odrobinę prywatności. Odrobinę. Której teraz mi bardzo brakowało.
- Zaraz narada u starego. - Łukasz spojrzał na mnie i utkwił wzrok w mojej nodze. - Ojej, a to tak specjalnie?
- Oszalałeś? - Burknęłam. - Lepiej mi pomóżcie, bo zaraz lecę na zebranie.
- Anka, nie masz nitki i igły? Jagoda ma rozdarcie! - Łukasz ryknął, aż zadrżały szyby w naszych oknach od podłogi, aż do sufitu.
- Chyba wewnętrzne. - Pokręciłam głową.
- Uuuu, ciekawa kreacja. - Antoś pokiwał głową z poważną miną.
- Jakiej nitki, po co… aaaaaa… - Anka gapiła się na mój rozpór. - Co robiłaś? - Zmarszczyła brwi.
- Jechałam taksówką. - Nabrałam powietrza i powoli je wypuściłam.
- Biegłaś za nią? - Łukasz przyjrzał mi się z zainteresowaniem.
- Skakałaś? - Antoni chyba próbował to sobie wyobrazić.
- Taksówka odjechała z częścią sukienki, wystarczy wam? Co mam z tym zrobić?
- Może by zawiązać?
- Chyba na szyi, lepiej spinaczem…
- O! Zszywki! Dawaj, Anka, zszywamy.
- Hahaha, Jagoda, będziesz miała wszywkę.
- Zszywkę.
- Ale nie pij dzisiaj nic!
Przy akompaniamencie dzikich wybuchów śmiechu, moi kumple piękne zszyli zszywaczem rozerwane poły sukienki, która po tym zabiegu wyglądała jak twarz starej kobiety z głęboką szramą biegnącą przez pół polika. Cudo po prostu!
- Lepiej nie będzie. - Łukasz skrzywił się i odłożył sfatygowany zszywacz.
- Idź bokiem.
- Dobra, przemknę pod sufitem. Nie wiecie o co kaman? Nowy klient?
- Cholera wie. Leć i dawaj nam znać. Czekamy!
- Lecę!
Poszłam w kierunku sali konferencyjnej. W środku była już Natasza, dyrektorka kreatywna, dwóch menadżerów ze sprzedażówki, Iwonka, asystentka Romka, naszego szefa, no i ja. Natasza obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem i uśmiechnęła się kącikiem ust. 
- Zły poranek?
- Coś w tym rodzaju. Wiadomo o co chodzi?
- Podobno złapaliśmy byka za rogi.
- Jakaś grubaśna ryba?
- Bardzo. O, idzie Romek!
- To do… - Nie dokończyłam, bo za moim szefem wchodził jakiś facet. Facet, który nie miał prawa być tutaj, w moim mieście, na mojej ulicy, w biurowcu, w którym pracowałam, w mojej ukochanej firmie. Facet, który stawał na mojej drodze w ciągu ostatnich czterdziestu ośmiu godzin tak często, że przestawałam wierzyć w przeznaczenie, zbieg okoliczności, a najnormalniej w świecie zaczynałam się bać. Bo to było…
- To już lekka przesada! - Czy ja to powiedziałam na głos?!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz