Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Czarna Owca.
Sieroce pociągi, czyli "orphan trains" były akcją humanitarną, polegającą na przesiedleniu osieroconych dzieci ze wschodniego wybrzeża w kierunku środkowych Stanów USA. W miasteczkach pojawiały się ogłoszenia o nadciągającym transporcie dzieci i na stacjach odbywała się selekcja i wybór sierot, która to do złudzenia przypominała handel niewolnikami. W latach 1853-1929 przewieziono niemal ćwierć miliona dzieci. Jedne znalazły dom, inne nie. Powieść "Sieroce pociągi" Christiny Baker-Kline pokazuje nie tylko problem sierot w ujęciu historycznym, bazując na autentycznych historiach dzieci z pociągów, ale także współczesny świat dzieci wychowywanych w rodzinach zastępczych.
Powieść ma tak naprawdę dwie bohaterki, nastoletnią Molly, która przebywa w kolejnej rodzinie zastępczej. Jej ojciec zginął w wypadku samochodowym, matka jest ćpunką, a dziewczyna szuka własnej tożsamości, nosi się jak gotka, jest zbuntowana, a tak naprawdę bardzo nieszczęśliwa. Dopiero, gdy zaczyna spotykać się z Jackiem, troszkę się zmienia. Dzięki matce chłopaka udaje się jej uniknąć poprawczaka za kradzież książki z biblioteki. W zamian ma odpracować 50 godzin w ramach prac społecznych. Jej zastępczy rodzice, a zwłaszcza "matka" jawnie nienawidzi nastolatki. Ale ta stara się tym nie przejmować. Zgadza się na prace społeczne w domu staruszki Vivian, gdzie ma zająć się porządkowaniem strychu.
Z drugiej strony poznajemy losy dziewięcioletniej Irlandki Niamh, która z rodzicami i rodzeństwem emigruje do Stanów Zjednoczonych, postrzeganych jako krainę miodem i mlekiem płynącą. Jak wielce złudny to obraz, rodzina dziewczynki przekonuje się niemal po przybyciu. Wskutek tragicznego wypadku, bohaterka zostaje całkiem sama i już wkrótce rusza "sierocym pociągiem" na zachód, w poszukiwaniu rodziny. Dużo czasu upłynie, zanim Niamh, potem Dorothy, a wreszcie Vivian osiągnie chociaż namiastkę szczęścia. Koniec końców, w jesieni życia znajdzie tych, którzy mogli być dla niej prawdziwą rodziną. A to wszystko dzięki zbuntowanej nastolatce, Molly.
Autorka w rzetelny i do bólu prawdziwy sposób pokazała los sierot, rzucanych z jednej rodziny do drugiej, kiedy to były postrzegane jedynie jako tania siła robocza, niejednokrotnie traktowane gorzej niż zwierzęta. Finał nieco przesłodzony, w typowo amerykańskim stylu, miałam wrażenie, że książka urwała się w pewnym momencie, kiedy jeszcze nie poczułam, że dotarłam do końca. Jednakże powieść naprawdę wciąga, szokuje, wzrusza i ciekawie przedstawia losy dzieci, które chciały po prostu być kochane i mieć normalną rodzinę.
Polecam, lektura niosąca nie tylko wzruszenia, ale także ukazująca autentyczne wydarzenia historyczne, które do dzisiaj są dwojako oceniane.
Zgadzam się, książka wzrusza i porusza. Świetna lektura mocna do bólu.
OdpowiedzUsuńBardzo poruszająca recenzja poruszającej powieści. Książkę już sobie zamówiłam i czekam na przesyłkę :)
OdpowiedzUsuńPo tej recenzji chciałabym przeczytać tę książkę.
OdpowiedzUsuńKiedyś chętnie ją poznam :)))
OdpowiedzUsuńNiedawno sama skończyłam czytać tę powieść. Świetna, po prostu świetna. Polecam tym, którzy się wahają, czy warto po nią sięgnąć :)
OdpowiedzUsuń