niedziela, 5 września 2010

Zły (fragment książki, nad którą pracuję, czyli "Zakręty losu-Historia Lukasa")

Jechałem autostradą do Legnicy, do klubu Rafika. Wymijałem wszystkie samochody, jakie tylko stanęły na mojej drodze. Na liczniku miałem dwieście kilometrów na godzinę, ale to nie był rekord prędkości w mojej ukochanej audicy. Najchętniej nacisnąłbym pedał do końca, zamknął oczy i zdał się na ten pierdolony los. Niech pokaże jakie ma plany wobec mnie, bo na razie robi chyba sobie ze mnie jaja.
Byłem zły.
Och, jak bardzo byłem zły.
Ale nie na coś, czy na kogoś.
Czy na... nią...
Nie.
To by było zbyt proste.
Ja byłem zły. Ja! Lukas! Zły, zły, zły.
Bardzo zły człowiek to ja!
Nienawidziłem świata.
Ludzi.
Nikogo.
Chyba... nawet nienawidziłem siebie.
Czy chciałem się zabić? Nie wiem, może. Gdybym wówczas doznał ukojenia i nie czuł już tego dławiącego bólu w miejscu, gdzie kiedyś miałem serce, to może?

Teraz jednak dojechałem do miasta, w którym miałem się spotkać z Rafałem i jego ludźmi. Miałem też dla nich kasę, którą sprawiedliwie dzieliłem na wszystkich.
Rafał czekał na mnie w klubie, w którym kiedyś złamałem mu nos i od tamtej pory między nami było lepiej niż dobrze.
Gdy wszedłem do środka, akurat rozliczał swoich detalistów i jeden z nich miał problem z wytłumaczeniem się, jak to się stało, że zniknęło mu sześć działek koki. Rafał przedstawił mi problem sam obsrany ze strachu, że trafiłem na taką akcję.
Podszedłem do chłopaka, który ewidentnie robił nas w konia. Albo sam ćpał, albo sprzedawał na lewo.
- Jak cię zwą? - spytałem, patrząc beznamiętnie w jego rozbiegane oczy.
- Lewus.
- No i kurwa chyba nader adekwatnie.
Chłopak zamrugał, zapewne nie rozumiejąc, o co mi chodzi.
- Nie sądzisz, że Rafik to ciemniak? - Spytałem niespodziewanie. Zauważyłem poruszenie wśród ludzi mojego kumpla, ale sam Rafał stał oparty o parapet okna i bez żadnej reakcji przypatrywał się całej scenie.
- Ale... że co? - Chłopak patrzył na mnie z przerażeniem, strzelając oczami w stronę milczącego Rafała.
- Bo ja myślę, że ty tak właśnie uważasz, Lewus. Że Rafik jest ciemny jak tabaka w rogu. I nie umie liczyć. Powiedz Lewus? Myślisz tak o swoim szefie czy nie? - Objąłem się ramionami i patrzyłem z góry na kolesia, który zaczynał się trząść jak galareta.
- Nie. Nie myślę tak – pokręcił energicznie głową.
- A! Czyli jesteś jebanym ćpunem. Sprawa się wyjaśniła – uśmiechnąłem się szeroko, wiedząc że moje oczy są nieruchome i zimne jak cholerne sople lodu.
Chłopak kompletnie nie wiedział co się dzieje. Chciał coś powiedzieć, zwracając się do Rafała, ale wyjąłem z mojej sportowej torby torebeczkę z kokainą. Pomachałem mu przed oczami. Ludzie Rafika zerkali to na mnie, to na swojego szefa, który spokojnie przypatrywał się całej sytuacji, w ogóle nie reagując. Znał mnie. I wiedział, co zaraz zrobię.
Mój błyskawiczny ruch nie został pewnie zauważony ani przez zebranych w pokoju, ani przez samego Lewusa, którego głowa była teraz uwięziona pomiędzy moją zgiętą w łokciu ręką, a blatem mahoniowego biurka Rafika.

- Skoro nie ruchasz nas w dupę, sprzedając towar na lewo, to jesteś pierdolonym ćpunem i teraz będziesz miał okazję naćpać się do syta – warknąłem i wsypałem w jego półotwarte i wydające duszące chrząknięcia usta, całą działkę koksu. Wsadziłem palce do jego gęby i wtarłem proszek w dziąsła i język. Zaczął się dusić i pluć. Uniosłem go jak piórko i przycisnąłem do ściany, trzymając jego twarz na wysokości własnej. Jego nogi dyndały swobodnie w powietrzu.

- Ostatni raz masz problem z rozliczeniem się. Kolejnego razu nie będzie. Następnym razem przejedziesz się w bagażniku razem ze szpadlem do kopania swojego własnego, pieprzonego grobu. Rozumiesz to?! - Ryknąłem, uderzając głową ciągle krztuszącego się chłopaka o ścianę. W odpowiedzi potakiwał tylko płacząc, smarkając i plując. Rzuciłem nim o ziemię i wytarłem dłonie w jego kurtkę. Syknąłem do ludzi Rafika:
- Zabierzcie to gówno.

Dwóch mięśniaków podniosło tę ofiarę i wyprowadziło na zewnątrz. Rafik patrzył na mnie uważnie i zauważyłem w jego wzroku strach.

- Chcesz się coś napić? - spytał mnie ostrożnie.

- Nie. W kopertach macie kasę. Dla ciebie i twoich chłopaków. I weź się kurwa za nich, bo ci nasrają niedługo na głowę – warknąłem, wpatrując się w mojego kumpla, który teraz naprawdę patrzył na mnie z autentycznym przerażeniem.

I bardzo dobrze.
Niech się mnie boją.
Niech mnie nienawidzą.
Niech uciekają na mój widok.
Niech knują jak mnie usunąć z tego cholernego świata.
Bo jestem zły.
Zły.
Zły!!!!!!!!!!!!!!!!

I teraz najlepszym wyjściem dla wszystkich wokół mnie, byłoby odstrzelić mój porąbany łeb!

1 komentarz: