piątek, 27 marca 2020

Bezlitosna siła. MARS - premiera 1.07.

Wyszedł z aresztu na Podwalu i poszedł w stronę placu Legionów, gdzie czekał na niego samochód. Tak się umówił z prawnikiem. My siedzieliśmy w czarnym jeepie z przyciemnionymi szybami. Samochód nie miał tablic rejestracyjnych, załatwiłem go od chłopaków z dzielni. Kiedy Kosiniak podszedł do swojego volvo, pojawiłem się jak duch i stanąłem za jego plecami. Odwrócił się i spojrzał na mnie. Po chwili w jego wzroku pojawił się strach. Tego mi było trzeba. – Co ty… – Chyba chciał uciec, może krzyczeć, ale wyjąłem pistolet i przyłożyłem mu do brzucha.– Wsiadaj. – Wskazałem nasz samochód, zaparkowany obok.– Człowieku.– Nie będę z tobą rozmawiał. Wsiadaj. Już. Patryk otworzył tylne drzwi i bez słowa wskazał Kosiniakowi miejsce. Koleś posikał się ze strachu. Złapałem go za szyję, ścisnąłem, panując nad chęcią złamania jego pierdolonego karku, i wrzuciłem go do tyłu, gdzie czekał na niego Konrad. Usiadłem za kierownicą, Patryk koło mnie i ruszyliśmy na Swojczyce, gdzie Patryk miał miejsce, w którym swego czasu załatwiał pewne niewyjaśnione sprawy.W czasie drogi Kosiniak zaczął skomleć.– Posłuchaj, ja nie wiem, o co chodzi? Jesteś z Liwią? Mieliśmy stare sprawy, ona była kiedyś ze mną, pogrywała sobie. Ale nie zrobiłbym jej…Odwróciłem się gwałtownie i zerknąłem na Konrada.– Zająć się tym? – zapytał.– Tak – odparłem i utkwiłem wzrok w drodze.W lusterku wstecznym widziałem, jak Konrad zaciska ramię na szyi tego gnoja i go przydusza. Koleś stęknął kilka razy i wreszcie stracił przytomność.Patryk westchnął.– A mówiłem, żeby wziąć jakiegoś sedana. Wrzucilibyśmy kutasa do bagażnika i nie trzeba by było słuchać jęków.– Kumpel nie miał sedana. Sorry – rzuciłem.– Przynajmniej łopata się zmieściła – zauważył przytomnie Konrad.– No to jest argument, Saturn!W trzydzieści pięć minut dojechaliśmy na Swojec.W lesie znajdowała się stara zdewastowana chata, która niejedno widziała. Konrad wyciągnął spanikowanego dupka, który odzyskał już przytomność i patrzył na nas przerażony. Chciał coś znowu jęczeć, ale uniosłem ostrzegawczo palec i pokazałem, że ma milczeć. Chyba zrozumiał. Szedł posłusznie w kierunku chaty. Tuż przed wejściem zaczął się drzeć i próbował dać nogę. Złapałem go za szyję i przycisnąłem do siebie. Wrzuciłem go do chaty i warknąłem:– Lubisz rzucać dziewczynami, pierdolony gnoju? A co powiesz na to? – Kopnąłem go w twarz z półobrotu, wypluł krew i kilka zębów. – Może porzucasz mną? Patryk i Konrad stali niewzruszeni i patrzyli na plującego krwią kolesia.– Pomóżcie mi… – jęknął.Konrad pokręcił głową.– Ej, stary, poplamiłeś sobie koszulę. – Wskazał na plamy na mojej jasnej koszuli.– Nie ubrałeś się odpowiednio, bracie. – Patryk przewrócił oczami.





1 komentarz: