piątek, 1 lutego 2013

Jak Lukas stracił dziewictwo...


Zaczął się ostatni tydzień mojego starego życia. Przeczuwałem, że gromadzą się nade mną chmury; nie mogłem się pozbyć tego wrażenia. Ale spokojnie szedłem do przodu. Witałem każdy kolejny dzień. Przecież nie mogłem się zatrzymać ani cofnąć. Bo i po co? Przyjmowałem los, pokonując każdy jego zakręt, choćby był najbardziej zawiły i zaskakujący. Bo na tym chyba polegało życie? Taką drogę obrałem i nie miałem zamiaru zmieniać trasy. Ale czułem, podświadomie, każdym możliwym zmysłem, że coś się szykuje. Że los coś dla mnie przygotował. I w sumie, gdy stało się to, co się stało… nie byłem zbytnio zdziwiony. Przyjąłem to zrządzenie losu jak dobrego przyjaciela, na którego czekałem i który czekał na mnie. Tak było najlepiej. Przyjąć to jak mężczyzna, bez mazgajstwa i robienia tragedii. I tak też zrobiłem. Wiedziałem też coś więcej: że na pewno nie można mnie nazwać zdrajcą i potrafię uszanować ludzi, z którymi współpracowałem. Ale na pewno jestem kurewsko mściwy i nigdy nie zapomnę o wyrządzonej mi krzywdzie. A raczej świństwie. Bo inaczej nie można było tego nazwać.
Tamtego dnia wszystko toczyło się swoim torem. Rano pojechałem na siłownię, potem zaliczyłem bieżnię. Zajrzałem na wydział do Justyny. Chciałem wyciągnąć ją na kawę, ale miała ćwiczenia, więc wróciłem do domu. Coś zjadłem i posprzątałem, bo lubiłem porządek. Gdy późnym popołudniem miałem jechać do klubu, zadzwonił do mnie Wasyl.
– Lukas, jesteś na mieście?
– Jadę dopiero. Dzieje się coś? – spytałem, zakładając kurtkę i rozglądając się za kluczykami do samochodu.
– Cholera, ten debil Buźka miał dzisiaj zawieźć towar do Legnicy, do mojego człowieka, ale tak wczoraj zachlał, że nikt nie jest w stanie go dobudzić.
– A jaki towar?
– Przyjedź, to pogadamy. Jestem u siebie. Lukas, na ciebie zawsze można liczyć!
– Dobra, zaraz będę – odparłem i po chwili byłem na zewnątrz.
Gdy wszedłem do klubu, Wasyl rozmawiał z kimś przez telefon i wyglądał na wkurwionego. Usiadłem przy barze i czekałem, aż skończy rozmowę. Odłożył telefon i popatrzył na mnie.
– Lukas, pojedziesz do tej cholernej Legnicy? Mam do ciebie zaufanie. I w sumie wiem, że załatwisz to lepiej niż pieprzony Buźka.
– Pojadę – kiwnąłem głową.
Średnio mi się uśmiechało przewożenie jakiegokolwiek podejrzanego towaru, ale wcześniej robiłem już takie rzeczy, więc wiedziałem, że i tym razem sobie poradzę. A poza tym nie mogłem przecież go tak zostawić. To był także mój biznes. I jak się za coś brałem, to starałem się robić to dobrze i dawać z siebie wszystko. Pracownik miesiąca. Albo i roku.
Okazało się, że muszę przewieźć jedynie paczkę marihuany do człowieka Wasyla w Legnicy. Nie było żadnego ryzyka, zresztą do tej pory byłem czysty i nienotowany. Dlatego też nic nie wzbudziło mojego niepokoju.
Zabrałem towar, wsadziłem go do sportowej torby, z którą jeździłem na siłownię, i ruszyłem w trasę. Pogoda była piękna; pod koniec maja panował upał. Jechałem autostradą. Nastawiłem muzykę Hansa Zimmera, założyłem okulary i przez chwilę czułem się szczęśliwy i wolny od trosk. I nie myślałem o swoim życiu, o swoich wyborach i o narkotykach, które spoczywały w bagażniku mojego samochodu. Po prostu jechałem przed siebie i przez chwilę chciałem przycisnąć pedał gazu i pomknąć przed siebie, nikomu nie mówiąc, gdzie jestem i co robię. Zniknąć z zasięgu wzroku i nie być zależnym od kogokolwiek. To byłoby naprawdę coś! Coś, o co warto byłoby walczyć i zaryzykować. Ale tymczasem… Musiałem zrobić to, co do mnie należało, a pragnienie wolności odłożyć na później.
Na dużo, dużo później…
Zjechałem z autostrady i już miałem skręcać w prawo, gdy zobaczyłem stojący na poboczu policyjny radiowóz. Nie zaniepokoiło mnie to zbytnio, gdyż miliony razy byłem zatrzymywany, przeważnie za przekroczenie prędkości. Policjant nakazał mi zjechać na pobocze. Zatrzymałem się i wysiadłem z samochodu, patrząc na podchodzącego do mnie gliniarza. Ten kazał mi pokazać dokumenty. W tym samym czasie podszedł drugi i zaczął okrążać moje auto dookoła.
– Niezły wóz. Lubi się przycisnąć, co? – zapytał, zaglądając do środka przez boczną szybę.
Wzruszyłem ramionami, czując, że coś jest nie tak.
– Jechałem zgodnie z przepisami – odparłem.
– Jasne. A trójkąt pan ma?
– Mam.
– Proszę otworzyć bagażnik – rozkazał ten, który sprawdzał dokumenty.
Spokojnie podszedłem do tyłu samochodu i otworzyłem. Czułem, jak mocno bije mi serce, ale nie dawałem po sobie poznać, że choć odrobinę się zdenerwowałem. A zdenerwowałem się jak cholera.
– Tutaj jest – wskazałem na złożony z boku trójkąt.
– Proszę włączyć światła i kierunkowskazy – kazał drugi gliniarz, stając przy otwartym bagażniku. Chciałem go zamknąć, ale gliniarz skutecznie mi to uniemożliwił. I wtedy już wiedziałem, że nie zatrzymali mnie przypadkiem, by przeprowadzić zwykłą kontrolę drogową. Oni… po prostu na mnie czekali.
Wsiadłem do samochodu i zrobiłem to, co kazał gliniarz. Przez podniesioną klapę bagażnika nie widziałem, co robi ten drugi. Usłyszałem tylko, że tamten policjant mówi coś do tego, który stał koło mnie. Po chwili gliniarz spojrzał uważnie w moją stronę i otworzył drzwi od samochodu.
– Proszę wysiąść!
– Coś jest nie tak? – spytałem, wiedząc doskonale, co, do cholery, jest nie tak. Nie tak było to, że złapało mnie dwóch gliniarzy, którzy wiedzieli, że w bagażniku mam paczkę pierdolonej marychy! A wiedzieć to mogli tylko z jednego źródła, bo nie byli pieprzonymi jasnowidzami!
– Wysiadaj! – i tak skończyły się uprzejmości.
Wyszedłem powoli, myśląc, że bez trudu poradziłbym sobie z tymi dwoma facetami. Obydwaj byli ode mnie o głowę niżsi i nie z takimi miałem przyjemność uprawiać sport kontaktowy. Ale co by mi to dało? Im chyba to samo przyszło do głowy, bo widziałem, jak jeden z nich wyciągnął kajdanki, a drugi sięgnął po broń. Dobra. Nie miałem zamiaru robić nic głupiego. Stanąłem z opuszczonymi rękoma i nagle zostałem rzucony na maskę, wykręcono mi ręce, a na nadgarstkach poczułem ucisk kajdanek.
Tak…
Lukas właśnie stracił dziewictwo.
Ale ten, który mnie w ten sposób załatwił, zapłaci za to. I to z nawiązką!

(Zakręty losu-Historia Lukasa)

 



1 komentarz:

  1. link wrzucę do mojej recenzji Historii Lukasa, http://asymaka.blogspot.com/2013/02/zakrety-losu-historia-lukasa-agnieszka.html
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń